Historia ORP ORZEŁ
POMYSŁ I BUDOWA
Zbiórka na budowę okrętu podwodnego,
zainicjowana została przez jednego z oficerów Wojska Polskiego. Wkrótce potem
powstał w Warszawie Komitet Główny fundacji.
Zasadą zbiórki było założenie, że każdy oficer i podoficer zawodowy powinien
opodatkować się kwotą w wysokości 0,5% całkowitych miesięcznych poborów.
Ponadto wybita została u jubilera Wincentego Wabia-Wabińskiego pewna liczba
pamiątkowych medali z brązu (o średnicy 6 cm).
W czerwcu 1927 roku ogłoszono, że Komitet Główny Fundacji dysponuje kwotą
około
200 000 złotych co oznaczało, że dotąd rokrocznie na konto Komitetu miało
wpływać mniej
więcej 400 000 złotych. Była to suma niemała, ale biorąc pod uwagę fakt, że
łączny
koszt budowy nowoczesnego okrętu podwodnego średniej wielkości wynosił około 10
000 000
złotych, zbiórka musiałaby trwać minimum 25 lat, co właściwie stawiało pod
znakiem
zapytania celowość całej akcji. Z dość dużym rozmachem była prowadzona zbiórka
zainicjowana przez prezesa Komitetu Floty Narodowej, generała Mariusza
Zaruskiego.
W dniu 10 marca 1932 roku wyszła ustawa o likwidacji Komitetu Floty Narodowej,
uchwała
zaś Rady Ministrów z 20 stycznia 1933 roku dalsze zbieranie funduszy na budowę
okrętów
dla floty wojennej oraz koordynację działalności poszczególnych instytucji i
osób
współdziałających w tej akcji powierzono Lidze Morskiej i Kolonialnej.
Z kolei w łonie tej organizacji utworzono - pod nazwą Funduszu Floty Narodowej -
fundusz specjalny mający charakter dobra publicznego. Pod koniec
1933 roku dodatkową uchwałą Rady Ministrów wspomniany fundusz zmienił nazwę na
Fundusz
Obrony Morskiej (FOM) i z dniem 1 lutego 1934 rozpoczęła się akcja zbiórkowa
FOM-u,
przy czym jej zalążkiem stała się kwota ponad 700 000 złotych,(głównie ze
składek z akcji
prowadzonej przez oddział LMiK). Akcją FOM-u nie została jednak
objęta zbiórka prowadzona w Wojsku Polskim, która - choć przeznaczona na ten sam
cel -
nadal zachowała swą odrębność.
Po 15 miesiącach istnienia FOM-u akcja zbiórkowa została
doprowadzona do poziomu
umożliwiającego złożenie zamówienia na budowę okrętu podwodnego oraz dokonanie
na ten
cel pierwszych wpłat. 21 czerwca 1935 roku zarząd FOM, oddał zebraną sumę ok. 5
000 000
złotych, która miała zostać przeznaczona na jak najszybsza budowę okrętu
podwodnego, do
dyspozycji Rządu RP.
Ponieważ Polska nie była w stanie sprostać temu zadaniu,
postanowiono wybrać inne państwo.
Spośród ofert: francuskiej, angielskiej, amerykańskiej, szwedzkiej i
holenderskiej
zwyciężyła ta ostatnia.
Rozmowy polsko-holenderskie trwały kilka tygodni i zostały
pomyślnie zakończone.
Holendrzy zgodzili się, że około 85% preliminowanego kosztu budowy, uzbrojenia
i
wyposażenia dwóch okrętów podwodnych, obliczanego na około 21 milionów złotych,
pokryty zostanie, polskimi produktami rolnymi, które Polska wyeksportuje do
Holandii.
Niezależnie od tego stocznie holenderskie zobowiązały się
sprowadzić z Polski różne surowce i półfabrykaty, jak stal, blachy, połowę
potrzebnych
motorów elektrycznych, akumulatorów i kabli oraz niektóre inne artykuły
wyposażenia
okrętowego. W sumie wartość tych zamówień ustalono na 10 % globalnej kwoty
kosztu
obu okrętów.
Końcowe podpisanie umowy nastąpiło dnia 29 stycznia w Hadze.
Stronę Polską reprezentował
w imieniu rządu kontradmirał Świrski.
Zgodnie z założeniami Wydziału Budowy Okrętów KMW
oraz uwagami i wnioskami dowódców trzech dotychczasowych polskich okrętów
podwodnych, zamówione okręty miały być dużymi (nieco większymi od okrętów
typu "Wilk") jednostkami typu torpedowego.
Miały być one zdolne do prowadzenia długotrwałych działań krążowniczych z
dala od baz. Ostatecznie projekt opracowany został przy współpracy
przedstawicieli Wydziału Budowy okrętów i innych służb KMW, przez
dyrektora biura konstrukcyjnego Nederlandsche Veerenigde Scheepsbouw
Bureaux w Hadze.
W projekcie tym umieszczono następujące elementy
taktyczne i techniczne zamówionych okrętów: 12 wyrzutni torpedowych (po 4
stałe na dziobie i rufie oraz 4 obracalne zamontowane parami na kadłubie
naciskotrwałym pod pokładem za i przed pomostem) kalibru 550 mm, które
jednak można było dostosować do torped angielskich kalibru 533mm typu
"AB", przy czym każdy okręt miał zabierać łącznie 20 torped; 1 działo 105
mm Boforsa, w obracalnej masce przed pomostem, 1 podwójne działko
przeciwlotnicze 40 mm. Boforsa (opuszczane do szybu wodoszczelnego) oraz 1
podwójny przeciwlotniczy najcięższy karabin maszynowy 13,2 mm Hotchkiss;
prędkość nawodna 20, podwodna 9 węzłów, zasięg pływania 7000 mil morskich
przy możliwości trzymiesięcznego przebywania poza bazą, maksymalna
głębokość zanurzenia 80 metrów. Rozważano także wysuniętą przez sztab KMW,
sugestię zainstalowania na nowych okrętach podwodnych po jednym
wodnosamolocie bliskiego rozpoznania. Propozycja ta okazała się jednak nie
do przyjęcia, gdyż zyskując tylko nieznacznie, okręt musiałby poświęcić
zbyt wiele istotnych walorów: przede wszystkim ucierpiałaby jego
stateczność, znacznie zwiększyłaby się sylwetka i powstałby również kłopot
z pomieszczeniem załogi wodnosamolotu i mechaników.
W porównaniu z
okrętami typu "Wilk" nawo zaprojektowane jednostki miały mieć szereg
istotnych ulepszeń i nowości konstrukcyjnych, silnie uzbrojone i szybkie,
dzięki czemu uzyskano nowoczesny typ oceanicznego
okrętu podwodnego o dużych walorach bojowych. Opracowanie projektu
technicznego powierzone zostało wspomnianemu już holenderskiemu biuru
konstrukcyjnemu w Hadze.
Wstępne prace biura
konstrukcyjnego, w których końcowej fazie brała udział polska komisja
nadzorcza, trwały ponad pół roku. Dnia 30 marca 1937 roku, po
dziesięciu miesiącach
budowy, a właściwie prac montażowych na pochylni, w powstającym obiekcie
nawet laik mógłby na pierwszy rzut oka rozpoznać okręt podwodny. I wtedy,
gdy przyszły "Orzeł" ważył dopiero 460 ton, dokonano ciekawej operacji.
Mianowicie w dniu 15 lipca kadłub został przesunięty o 15 metrów w bok, na
sąsiednią pochylnię a w dwa tygodnie później - o 70 metrów w przód
pochylni. Trwały wtedy prace przy instalowaniu pokładu oraz kiosku.
Okazało się natomiast, że stocznia nie zdąży wyprodukować silników Diesla
według licencji szwajcarskiej fabryki Sulzera, wobec czego zlecenie ich
budowy zostało przekazane podwykonawcy, w tym wypadku samej firmie Sulzer
w Winterthur. Główne motory elektryczne miały zostać wykonane przez firmę
Brown Boveri w Baden w Szwajcarii.
15 stycznia 1938 roku na uroczystość wodowania okrętu
podwodnego, dla którego
minister spraw wojskowych na wniosek szefa KMW zatwierdził imię "Orzeł",
przybyła z Polski delegacja złożona z wielu osób, reprezentujących Zarząd
FOM-u i Zarząd Główny, LMiK, KMW, oraz prasę. Ze strony holenderskiej
wzięli udział przedstawiciele terytorialnych władz państwowych, delegat
ministra handlu i przemysłu, szef sztabu MW, szef służby zaopatrzenia MW,
były wiceminister obrony, przedstawiciele przedsiębiorstw żeglugowych i
zjednoczenia stoczni oraz dyrekcja i pracownicy stoczni "de Schelde".
Honory wojskowe oddawała kompania marynarzy okrętu- hulku "Noord Brabant".
Wodowanie zakłóciła pewna sprawa. Mianowicie, po przecięciu
linki
zwalniającej hamulce, okręt nie chciał zejść z pochylni. Przyczyna tego
zatrzymania było prawdopodobnie zbytnie zgęstnienie smaru na saniach
pochylni na skutek mrozów, panujących w ostatnich tygodniach przed
wodowaniem. Czyniono wszelkie wysiłki aby okręt ściągnąć z jego martwego
punktu. Holownik "En Avant" próbował ściągnąć okręt liną, ale i to nie
dało żadnego rezultatu. Wreszcie na kwadrans przed trzecią udało się dwóm
ciężkim lokomotywom osiągnąć oczekiwany efekt. Po godzinie wahania
polski orzeł zdecydował się jednak opuścić swe stalowe gniazdo i stać się
orłem morskim.
Prace nad montowaniem
instalacji i urządzeń okrętowych, wyposażenia i uzbrojenia. Trwały ponad
pół
roku, od końca października 1937 roku, kiedy to
zamontowano główne motory elektryczne, do
czerwca 1938 roku, wówczas bowiem skończono instalowanie silników Diesla i
baterii akumulatorów. Latem, kiedy nadchodził okres przeprowadzania prób
okrętu, przyjechała z Polski część przyszłej załogi "Orła": przyszły
dowódca
komandor podporucznik Henryk Kłoczkowski, jego zastępca, kapitan mar.
Józef
Chodakowski i przewidziany na oficera broni podwodnej porucznik mar.
Andrzej
Piasecki.
W końcu czerwca "Orzeł"
poszedł na trzy tygodnie do doku, następnie przeprowadzono na zacumowanym
okręcie trzykrotne próby silników Diesla i wreszcie 23 sierpnia 1938 roku
okręt wyszedł pierwszy raz w morze, w deltę Skaldy. Dowodzili nim
przydzieleni oficerowie holenderscy. Dowódcą był kapitan van Dongen.
Resztę załogi stanowili Polacy, nie licząc pracowników stoczni.
Podczas powrotu do Vlissingen "Orzeł" miał pierwszą i jedyną
zresztą w okresie prób awarię. Okręt wjechał dziobem w pomost
łączący molo w zewnętrznym porcie Vlissingen, z dużym pontonem, służącym
jako przystań dla promu, i podnosząc do góry zaklinował się, ścinając pół
grzebienia przeciwsieciowego, który zdobił dziób "Orła".
W dniu 30 września "Orzeł" został ponownie , tym razem na dwa
tygodnie zadokowany. W dniu 21 października opuścił Vlissingen, by przejść
na północ, wzdłuż wybrzeża Holandii, do bazy holenderskiej marynarki
wojennej w Den Helder. Tam przez blisko dziesięć dni okręt odbywał próby
torpedowe i po ich pomyślnym przejściu powrócił 1 listopada do
Vlissingren.
Kolejne ważne próby miały odbyć się na dalekich wodach
norweskich w okolicach Horten,
gdzie miały zostać dokonane próby szybkości i maksymalnego zanurzenia.
W dniu 2 lutego w basenie stoczni Vlissingen odbyło
się oficjalne przekazanie okrętu i uroczyste podniesienie polskiej bandery
wojennej, zapoczątkowujące rozpoczęcie kampanii przez ORP "Orzeł".
W sobotę 5 lutego "Orzeł" opuścił Vlissingen i udał się w drogę
do
Gdyni.
W PRZEDDZIEŃ WOJNY
"Orzeł" zawinął do portu w Gdyni 10 lutego, gdzie został uroczyście przyjęty i
wziął udział w obchodach święta Marynarki Wojennej.
Pół roku, które spędził "Orzeł" na polskich wodach do
wybuchu wojny, było okresem ciężkiej pracy dla załogi.
Dużą część tego okresu okręt spędził na morzu, w stałym
pogotowiu, na rejsach patrolowych prowadzących pod Piławę, na obserwacji
frachtowców niemieckich i statkach, należących do
tzw. Seedienst - Ostpreussen, które płynęły z Rzeszy do portów Prus
Wschodnich.
W toku
tych licznych rejsów załoga "Orła" nabrała niezbędnego doświadczenia i
praktyki morskiej, zżyła się i zgrała ze sobą tak, że u schyłku lata 1939
roku stanowiła wraz z okrętem wyborny, harmonijnie działający instrument
bojowy.
Były to już ostatnie dni sierpnia. Na "Orle"
przeprowadzono kontrolę działania wszystkich maszyn, urządzeń i
instrumentów i pobrano dodatkowe torpedy. W dniu 24 sierpnia po
zarządzeniu mobilizacji w dyonie okrętów podwodnych wmontowano detonatory
do wszystkich torped, uzupełniono jeszcze wszelkie inne zapasy i części
zamienne, przyjęto znaki tożsamości, sanitarne pakunki osobiste oraz
walutę zagraniczną do kasy okrętowej.
Zgodnie z przewidzianymi dla polskich okrętów podwodnych sektorami
działania na wypadek wybuchu wojny, "Sęp", "Żbik" i "Ryś" bazowały pod
koniec sierpnia1939 roku
w porcie wojennym na Helu, a "Wilk" i "Orzeł" - na Oksywiu.
KAMPANIA WRZEŚNIOWA
Tak nadszedł dzień 1 września 1939 roku. Dzień
wybuchu wojny.
O godzinie 5 rano dowódca dywizjonu okrętów podwodnych przekazał z Helu
rozkaz, nakazujący wyjście okrętów do swych sektorów,
"Orzeł" - w przeciwieństwie do "Wilka" nie był gotowy do wyjścia.
Ostatnią noc spędził przy północnym molo od strony
zewnętrznej. Załoga również nie była skompletowana, gdyż komandor
Kłoczkowski zezwolił wszystkim podoficerom mieszkającym na Oksywiu,
spędzić tę noc w domu. W rezultacie,
gdy około 6 rano trzy niemieckie samoloty dokonywały nalotu na port
gdyński, okręt jeszcze stał przy molo.
Około godziny 7 rano,
Będąc już na wodach zatoki, "Orzeł" odebrał dwa sygnały od dowódcy
dywizjonu. Pierwszy z nich ostrzegał o możliwości niemieckich ataków
lotniczych i nakazywał zachowanie ostrożności, drugi
zaś przynosił rozkaz otwarcia koperty, zawierającej wytyczne do realizacji
planu wojennego oznaczonego kryptonimem "Worek".
Zgodnie z wytycznymi planu "Worek", "Orzeł" miał wyznaczony
wewnętrzny sektor Zatoki Gdańskiej na linii: latarnia w Jastarni - ujście
Wisły.
Pierwszy dzień wojny minął na "Orle" spokojnie. Okręt spędził
cały dzień na dość
znacznej głębokości na dnie, raz po raz podchodząc na peryskopową.
Komandor Kłoczkowski pilnie obserwował powierzchnię morza, sąsiednie
wybrzeża i niebo. Nad zatoką
latały samoloty rozpoznawcze, dlatego też dowódca "Orła" mógł ryzykować
tylko bardzo krótkie obserwacje.
2 września
polskie dowództwo zamierzało wykorzystać "Orła" do akcji przeciwko
pancernikowi "Schleswig - Holstein". Jednak okazja do
ataku nie nadarzyła się, "Schleswig - Holstein" bowiem nie opuścił
kanału portowego.
Około godziny 18.00 słyszano na "Orle" głuche
detonacje i silny ogień dział przeciwlotniczych - to trwał nalot bombowców
na Hel. Wreszcie nadszedł wieczór i o godzinie 19.50 było już na tyle
ciemno, że "Orzeł" mógł się całkowicie wynurzyć i rozpocząć ładowanie
akumulatorów. W głębi zatoki panował dość ożywiony ruch mniejszych
polskich jednostek, osamotnionych po stracie obu naszych okrętów
baz, "Gdyni" i "Gdańska".
Było bardzo jasno i z obawy przed nalotem
"Orzeł" kilkakrotnie się zanurzał, ale noc minęła spokojnie. Tym razem
"Orzeł"
przebywał w zanurzeniu prawie 16 godzin podchodząc tylko kilka razy na
głębokość peryskopową.
Następnego dnia, pod wieczór rozpoznano dwa niemieckie ścigacze,
a
około godziny 22 sylwetkę "Wilka" - oba okręty zbliżyły się
do siebie i nawiązano łączność głosową. 4 września "Orzeł" obrał kurs w
okolice Helu.
O godzinie 8.00 dowódca podjął decyzję opuszczenia zatoki, gdzie - jak
sądził -
"Orzeł" był narażony na ataki lotnicze i postanowił przejść na północ.
Po południu, ok godziny 15.05 podchodząc na głębokość
peryskopową
"Orzeł" został zauważony i zbombardowany przez nieprzyjacielski samolot.
W rezultacie obrzucenia
licznymi bombami głębinowymi, z których jedna padła bardzo blisko
zanurzonego okrętu, ucierpiało morale całej załogi, przede wszystkim zaś
samego
dowódcy, który atak ten odczuł najdotkliwiej. W rezultacie
zamiast świecić przykładem i dodawać załodze otuchy w ciężkich chwilach,
podupadł na duchu i zaczął przechodzić ciężki kryzys psychiczny,
pogłębiający się w miarę upływu czasu.
5 września o godzinie 19.30 okręt wynurzył się i
rozpoczął ładowanie baterii, po czym dokonano namiaru przy latarni
Ostergarn u brzegów Gotlandii, idąc na Nord. Tego wieczora został na Helu
nadany radiogram dla wszystkich okrętów podwodnych w sprawie zmiany
sektorów. Jak się okazało, "Orzeł", który rano 5 września przybył w rejon
Gotlandii (na południe od wyspy), nie tylko uprzedził decyzję dowódcy
floty, ale poszedł znacznie dalej na północ od wyznaczonego sobie sektora.
Od kilku dni panowała zła sytuacja na pokładzie "Orła".
Od 8 września Komandor Kłoczkowski nie przyjmował
żadnych pokarmów poza herbatą. Chorowało również kilku członków załogi.
Na dodatek po bombardowaniu nastąpiła awaria okrętu, której
załoga bez pomocy z zewnątrz nie była w stanie naprawić własnymi siłami.
10 września nadano z okrętu meldunek o
chorobie dowódcy. W efekcie dalszej wymiany rozkazów i meldunków, komandor
Kłoczkowski dostał do wyboru, albo opuścić swój okręt w porcie neutralnym
przedostać
się w nocy na Hel celem zmiany dowódcy. Komandor zastanawiał się i
rozważał te
możliwości przez dwa dni. W tym czasie stan jego zdrowia jeszcze się
pogorszył. Zdecydował się wyokrętować. Postanowił jednak iść na północ i
zawinąć do stosunkowo odległego Tallina. "Orzeł" szedł kursem
północno - wschodnim, opłynął Wyspy Moonsundzkie i
wszedł na wody wschodniej odnogi Bałtyku, do Zatoki Fińskiej. Rejs ten
trwał ponad dobę i w ciągu tego czasu nie wydarzyło się nic szczególnego.
Była godzina 21.30 wieczorem 14 września, gdy "Orzeł" po niezauważonym
przejściu koło wyspy Naissaar, leżącej na północny zachód od stolicy
Estonii u wylotu Zatoki Tallińskiej, wpłynął koło półwyspu Paljassaar na
redę Tallina. Pierwszy etap działalności wojennej "Orła" w kampanii polsko
- niemieckiej dobiegł końca.
SPRAWA TALLINA
Po nie zauważonym przejściu "Orła" koło wyspy
Naissaar okręt wpłynął na redę Tallina. W pół godziny od zjawienia się
"Orła" i nadania przez niego depeszy radiowej z prośbą o wejście do portu,
przybył statek pilotowy. W rezultacie
rozmowy statek estoński odpłynął po dyrektywy, polecając Polakom zaczekać
na odpowiedź. "Orzeł" podszedł nieco bliżej portu i o godzinie 1.30 po
północy nastąpiło ponowne spotkanie z estońską łodzią, na której przybyli
estońscy oficerowie w towarzystwie marynarzy. Zawiadomili oni, że władze
zgadzają się na wejście do portu.
Rankiem 15 września komandor Kłoczkowski w towarzystwie
podporucznika Mokrskiego udał się na ląd, do dowódcy floty estońskiej,
gdzie spotkali się z polskim attache wojskowy w Tallinie. Tam Polacy
dowiedzieli się, że władze estońskie wyraziły zgodę na zawinięcie "Orła"
do Tallina celem naprawy uszkodzeń okrętu i że po dokonaniu naprawy - w
przepisowym terminie 24 godzin - "Orzeł" ma prawo opuścić port.
Równocześnie jednak dowódca floty estońskiej oświadczył, że obecnie w
porcie przebywa również statek niemiecki, który jako pierwszy będzie
wychodził z portu i dlatego, zgodnie z przepisami prawa międzynarodowego,
"Orzeł" nie będzie mógł opuścić Tallina prędzej , niż po upływie 24 godzin
od chwili wyjścia niemieckiego statku. Po tej rozmowie Kłoczkowski i
Mokrski udali się do szpitala, gdzie komandor już pozostał. Około południa
15 września na pokład "Orła" przybył polski attache wojskowy oświadczając,
że według najnowszych informacji "Thalatta" ma niebawem opuścić Tallin, i
tym samym zezwolenie na pobyt polskiego okrętu w Tallinie ulega
przedłużeniu do 48 godzin. W
tym czasie na pokładzie okrętu również zjawił się wyższy oficer marynarki
estońskiej w towarzystwie uzbrojonych marynarzy; przywiózł on sprecyzowane
na piśmie zawiadomienie o decyzji internowania "Orła". Dla uzasadnienia
tej decyzji posłużył przedłużający się pobyt "Orła" w Tallinie. Kapitan
Grudzińki natychmiast wyraził protest, podkreślając, że władze estońskie
wyraziły uprzednio zgodę na zawinięcie "Orła" do Tallina i że ewentualne
przedłużenie się pobytu polskiego okrętu w tym porcie będzie tylko i
wyłącznie następstwem zarządzeń władz portowych, przestrzegających
postanowień prawa międzynarodowego, w odniesieniu do jednostek drugiego
belligerenta, znajdujących się w tym samym neutralnym porcie. Jednak w
obliczu skierowanych na "Orła" luf armatnich okrętów estońskich kapitan
Grudziński musiał skapitulować. Po tej scenie nastąpiła bolesna dla
polskich marynarzy chwila , kiedy estoński oficer przeszedł na rufę i
zerwał polską banderę z drzewca. Następną czynnością Estończyków było
zabranie dziennika nawigacyjnego i map.
Marynarze zeszli na ląd i zostali poddani badaniom lekarskim
ze względu na pogarszający się stan zdrowia części załogi "Orła".
Zaholowany w głąb basenu i przycumowany do mola okręt
pozostawiono na noc pod strażą estońską złożoną z trzech ludzi.:
podoficera i dwóch starszych marynarzy.
Świtem następnego dnia, przybyła na okręt cała ekipa marynarzy
estońskich z oficerami. Rozpoczęło się rozbrajanie okrętu.
Poseł polski, do którego
pozwolono udać się kapitanowi Grudzińskiemu w towarzystwie estońskiego
oficera, polecił zniszczyć wszystkie tajne akta, szyfry, książkę
szyfrowanych depesz oraz mapę z naniesionymi polami minowymi.
Estończycy - po skonfiskowaniu znajdującej się na okręcie broni
palnej - wynieśli pociski artyleryjskie, wyjęli z dział zamki i zabrali
się do wyładowywania torped. W
południe została przyniesiona na okręt drukowana odezwa sztabu generalnego
estońskich wojsk, w której wzywano oficerów, podoficerów i marynarzy
"Orła" do pozostania w Estonii, przy czym zapewniono traktowanie ,
wyżywienie i żołd takie same, jakie obowiązywały w estońskiej marynarce
wojennej. Każdy członek załogi "Orła" otrzymał egzemplarz tej odezwy i
miał podpisać deklarację w terminie trzydniowym. Mimo najlepszych
chęci estońskich marynarzy wyładowanie torped nie zostało w tym dniu
ukończone. Zbliżał się wieczór i Polacy oświadczyli, że czas na
odpoczynek, kolację i codzienną zbiórkę załogi.
Myśl o podjęciu ucieczki zrodziła się w umysłach członków załogi
natychmiast po ogłoszeniu decyzji władz estońskich o internowaniu okrętu.
Ale dopiero rozpoczęte w dniu następnym rozbrajanie okrętu w całej pełni
uzmysłowiło Polakom grożące im niebezpieczeństwo pozostania w Tallinie.
Następnego dnia rano - była to niedziela 17 września - w głąb basenu
przybył estoński holownik i pomógł w "rozkręceniu" "Orła". Estończycy
przystąpili do pracy, a polska załoga zaczęła im pomagać, a właściwie
wyręczać w pracy Estończyków. Polska załoga postanowiła sabotować
wszystkie
prace demontażowe. W umówionej chwili porucznik Piasecki wywołał z
przedziału rufowego na pokład estońskiego oficera, który asystował przy
wyładunku torped. Gdy Estończyk wyszedł, mat Prządak wraz z matem
Giełdoniem przecięli stalową linę, przy pomocy której miano wyciągać
torpedę do góry. Nastąpiła więc przymusowa przerwa w pracy. Wymiana lub
naprawa zniszczonej liny miała być dokonana w ciągu kilku
godzin, co jednak do wieczora nie nastąpiło. Także rozłączenie wałów
śrubowych
udało się odwlec, gdyż gospodarz działu maszynowego, starszy bosman
Fortek, oświadczył Estończykom kategorycznie, iż najpierw wszystko musi
być dokładnie wyczyszczone i naoliwione, a potem dopiero można demontować.
Jednocześnie Polacy przygotowywali się do ucieczki z Estonii. Bosman
Narkiewicz
pływając na bączku po basenie portowym i na trasie wyjścia z portu na
redę, udawał, że łowi ryby, a w rzeczywistości dokonywał pomiarów
głębokości basenu. Niektórzy spośród marynarzy zasięgali informacji na
temat
przepisów i zwyczajów miejscowych władz wojskowych i portowych.
Inni ochotnicy delikatnie nadpiłowali cumy, łączące okręt z nabrzeżem
od strony burty
W ten sposób wszystkie przygotowania dobiegły końca i
na wieczornej odprawie zapadła decyzja ucieczki po północy. Ustalono, że
sygnał do unieszkodliwienia estońskich strażników da porucznik Piasecki,
który też dokonał wyboru ludzi odpowiednich do przeprowadzenia tego
zadania. Zalecił on im kategorycznie, aby obezwładnienie Estończyków
nastąpiło w sposób bezkrwawy, możliwe jak najbardziej ludzkiej formie. W
centrali wraz z estońskim podoficerem pełnił służbę bosmat Piegza, jedyny,
który nie zdał posiadanej broni palnej i mógł podjąć się sterroryzowania w
odpowiednim momencie strażnik, siedzącego przy telefonie. Zadanie
obezwładnienia drugiego strażnika powierzone zostało Olejnikowi i
Świebockiemu.
O godzinie 2.00 porucznik Piasecki postanowił zacząć akcję. Na
dany przez niego znak Świebocki i Olejnik podeszli do stojącego przy
trapie na molo strażnika. Po chwili wyrazili chęć pokazania mu
działa okrętowego, i namówili do wejścia na pokład. Gdy Estończyk
zajrzał za obudowę działa, obezwładnili go, a potem wciągnęli pod pokład.
W tym samym czasie
bosmat Piegza, na sygnał dany przez porucznika Piaseckiego, sterroryzował
pistoletem strażnika siedzącego w centrali. Starszy marynarz Chojecki
wybiegł
na molo z siekierą i przeciął kabel elektryczny, zasilający okręt z sieci
portowej. Natychmiast wokół zaległy ciemności.
Na okręcie
zarządzono alarm. Podoficerowie i marynarze, którzy dotąd udawali
pogrążonych we śnie, biegiem zajęli swe
stanowiska alarmowe. Na pomoście stał kapitan Grudziński. Okręt silnie
szarpnął do przodu i w tejże chwili mocno nadpiłowane cumy pękły. "Orzeł"
był wolny.
Ale i w porcie zaczął się ruch. Na
estońskich okrętach rozbłysły reflektory. Jeden z nich uchwycił
odchodzącego od nabrzeża "Orła". On tymczasem kierował się do wyjścia z
portu. W pewnej chwili sygnalista krzyknął:
"Falochron na kursie!" , okrętem szarpnął gwałtowny wstrząs. Uderzywszy
dziobem o skałę "Orzeł" stanął unieruchomiony u samego
wyjścia z portu. Pompy odwadniające pracowały na maksymalnych obrotach
odciągając tonę za toną z dziobowych zbiorników i odciążając w ten sposób
dziób. Rufowe balasty zalano a oba motory pracowały całą wstecz. Dzięki
temu
okręt powoli zaczął ześlizgiwać się z kamieni.
"Orzeł" miał wprawdzie uszkodzony przecinak sieci na dziobie,
ale mógł kontynuować wychodzenie z portu. Sprawdzono szczelność okrętu i
nie zauważono przecieków. Gdy okręt zbliżył się do wyspy Naissaar
został ostrzelany z działa dużego kalibru. Głębokość morza
(około 20 metrów) pozwoliła mu na stopniowe zanurzanie. Wkrótce znikł pod
powierzchnią wody, by po przejściu kilku mil położyć się na dnie. Przez
cały dzień okręt przeleżał na dnie Zatoki Fińskiej. Kiedy zapadły
ciemności, "Orzeł" wynurzył się na powierzchnię i rozpoczął ładowanie
akumulatorów.
PRZEJŚCIE PRZEZ SUND
Kapitan Grudzinski powziął dużej wagi decyzje: pozostać na Bałtyku i
tropić nieprzyjacielskie okręty i statki tak długo, jak na to pozwoli zapas
paliwa, prowiantu i słodkiej wody do picia, a następnie przedostać sie przez
cieśniny duńskie i dotrzeć do Anglii (około tysiąca dwustu mil dzieli Tallin od
Isle of May w Szkocji, gdzie był wyznaczony punkt zborny dla jednostek Polskiej
Marynarki Wojennej) ... nie posiadając map.
18 września o godzinie 20, "Orzeł" wychodząc na powierzchnie omal
nie natknął się na pilnujące wyjscia z Zatoki Finskiej dwa lub trzy okręty.
"Orzeł" wynurzył się w odległości zaledwie 300 metrów od nieprzyjacielskich
okrętów, ale natychmiast zanużył się, niezauważony w panujacym mroku. Dalej
płynął kursem NW. Trasa prowadziła do Wysp Alandzkich. Gdy "Orzeł" dotarł na
skraj północnego Bałtyku do Zatoki Botnickiej (miejsce to zostało nazwane
"Kamiennym Kresem Północnych Szlaków" i naniesione na odręcznie narysowanej
mapie), ruszył na południe. W dniu 19 września wieczorem, telegrafista "Orła"
odebrał wiadomość nadana przez serwis BBC o bezprecedensowej ucieczce z Tallina
i zamordowaniu przez polską załogę estońskich strażników. Kapitan Grudziński
postanowił wyokrętować estońskich strażników u brzegów jakiegoś neutralnego
państwa. Nocą z 20 na 21 września "Orzeł" wynurzył się u wschodnich wybrzeży
Gotlandii i kierując się silnym światłem latarni morskiej Ostergarn, podszedł na
kilka mil od brzegu. Tu obaj estońscy marynarze zostali wysadzeni na jedyną łódź
okrętowa i hojnie wyposażeni w konserwy, suchary i dużą ilość spirytusu. Ponadto
kapitan Grudziński dał im z kasy okrętowej po pięćdziesiąt dolarów na koszty
powrotnej podróży do Estonii. Poza tym strażnicy otrzymali "żelazny list" do
estońskiego dowódcy floty napisany po angielsku przez porucznika Piaseckiego.
Okręt pozostał na miejscu przez półtorej godziny, aż łódź nie dotarła do celu.
Potem "Orzeł" skierował się na południowy zachód.
Po opuszczeniu Tallina zastanawiano się na okręcie, w jaki sposób
prowadzić nawigację nie mając map. Oficer nawigacyjny, porucznik Mokrski,
dokonał cennego odkrycia. Znalazł on aktualny niemiecki spis latarń, nie
zarekwirowany przez Estończyków podczas aresztowania. Na podstawie tego spisu,
zawierającego charakterystykę i sektory świecenia każdej latarni i pławy, jak
również ich współrzędne geograficzne, postanowił opracować "Mapę Bałtyku". Do
sporządzenia tej głównej mapy nazwanej przez niego "Mapa Nr 1", Mokrski użył
odwrotnej strony, nie zabranej przez Estończyków, mapy nr 3 (Jastarnia), wydanej
przez Biuro Hydrograficzne Marynarki Wojennej. Na arkuszu tym, o formacie 90 x
50 cm, wykreślił siatkę mapy od długości 25E do długości 6E i od szerokości 60N
do szerokości 54N. W ten sposób mapa objęła cały akwen Bałtyku, po którym
"Orzeł" miał działać i który miał przejść w drodze do Anglii. Następnie ze
wspomnianego spisu latarń naniósł na mapę te latarnie i pławy, które znajdowały
sie na trasie zamierzonego rejsu. W prawej dolnej części arkusza autor mapy
umieścił jej legendę w brzmieniu następującym: "Mapa Nr 1. Bałtyk i cieśniny
duńskie. Opracowana przez Polską Marynarkę Wojenną. Podziałka 1:1500 tys.
Głębokości podane w metrach i domysłach. 1939r".
Pewnego dnia na wschód od wyspy Oland "Orzeł" zauważył przez
peryskop uzbrojony statek niemiecki, płynący w kierunku Libawy. Dowódca
manewrował na pozycje, z której miał strzelić torpedy, gdy nagle "Orzeł" osiadł
na mieliźnie. Próbując przeskoczyć przez ławice, zwiększał obroty maszyn.
Rezultatem tego zabiegu było dalsze wpychanie się w piasek, aż w końcu górna
krawędź wieży wyłoniła się ponad powierzchnię morza. Niezrażony tym kapitan
Grudzinski kazał podnieść sygnał flagowy nakazujący statkowi niemieckiemu
zatrzymanie się. Nieprzyjaciel wykonał rozkaz, ale jednocześnie radiostacja
"Orła" przechwyciła nadawane szyfrem depesze. Gdy "Orzeł" wciąż szamotał sie na
mieliźnie, od południa na niebie ukazał sie czarny punkt. Niemiecki wodnosamolot
nadlatywał wprost na okręt, który w ostatniej chwili zsunął się z ławicy.
Wprawdzie atak niemiecki nie udał się i bomby wybuchły w mieliźnie piasku, lecz
w tym czasie niemiecki statek umknął. To miejsce oznaczono na mapie w
bezpretensjonalny sposób: "Ławica Strachu".
W dalszej drodze "Orła" na południe przybywały na mapie nowe nazwy.
I tak duża mielizna, zwana Ławicą Środkową, wpisana została jako "Droga
Krzyżowa", a jej południowy kraniec otrzymał nazwę "Rozgwiazdy". Sprawność
załogi "Orła" pozostawiała dużo do życzenia. Ludzie byli przemęczeni, niektórzy
chorowali, wszystkim dawał się już dotkliwie we znaki brak słodkiej wody. Ogólny
stan okrętu również był kiepski. Ster kierunkowy działał wadliwie, zmniejszyła
sie także prędkość okrętu, co - jak sie później okazało - spowodowane było
wyszczerbieniem piór śruby. Kilkukrotne wejścia na mielizny nie pozostało bez
następstw.
Do tego zapas ropy zaczynał się niepokojąco zmniejszać. W tej sytuacji kapitan
Grudziński musiał podjąć ostateczną decyzje przejścia z Bałtyku przez Kattegat
do Anglii. Kalendarz wskazywał dzień 7 października 1939 roku. Na podstawie
dyrektyw otrzymanych jeszcze przed internowaniem w Tallinie, okręt skierował się
w stronę cieśniny Sund, wybranej przez kapitana Grudzińskiego jako droga do
Anglii. Na głównej mapie Bałtyku szlak ten został upamiętniony trzema nowymi
nazwami: "Szlak Mariana", "Przesmyk Niedźwiedzi" i "Przylądek Dobrej Nadziei". W
pierwszej nazwie, nadanej na oznaczenie Sundu, autor mapy upamiętnił swe imię,
drugą oznaczył przejście koło wyspy Ven, wreszcie trzecie określenie - dla
przylądka Kullen - było triumfalnym obwieszczeniem udanego sforsowania cieśniny
i wyjścia poza Bałtyk.
Ostatni dzień przed rozpoczęciem przejścia okręt przeleżał na dnie w
rejonie na zachód od Bornholmu, u południowo - wschodnich wybrzeży Skanii. Dnia
7
października "Orzeł" po godzinie 21.00 minął Ystad, idąc wciąż w
kierunku zachodnim. 8 października, o godzinie 9.35 okręt wynurzył
się dla naładowania akumulatorów i odświeżenia powietrza, gdyż cały dzień
spędzić miał znów pod woda. Ta kolejna kryjówka znajdowała się na południowy
zachód od Tralleborga, gdzie okręt leżał na piaszczystym dnie na głębokości 28
- 30 metrów. Z nastaniem zmierzchu "Orzeł" wynurzył się i ruszył w dalszą drogę.
Namiary dokonywane w czasie tego marszu robiono o
godzinie 20.45 - na południowy zachód od Falesterbo, o 21.00 na zachód od
Falesterbo, już po obejściu przylądka, o 21.40 zrobiono namiar na latarnie
Skanor, o 21.53 - na latarnie Bredgrund. O godzinie
22.20 okręt był na wysokości latarni Dragor Fort, a o 22.43 dokonano namiaru na
latarnie Norde Rose. Dalszy marsz został podjęty dopiero wieczorem
9 pazdziernika o 20.30. Zapis został dokonany na północny wschód od Ven. Pół
godziny później okręt był pod Halsingborgiem, następna zaś pozycja została
zaznaczona o godzinie 22.00 po minięciu latarniowca "Lappegrund". W przeciągu
półtorej godziny "Orzeł" przeszedł wiec 10,7 mili w najwęższym miejscu Sundu.
Okręt wychodził na wody Kattegatu.
Rano
11 października "Orzeł" dotarł do przylądka Skagen i wszedł na wody
Skagerraku. Tutaj kapitan Grudziński przez dobę prowadził patrol na tych
wodach w poszukiwaniu celu dla uratowanych z Tallina torped. Kłopot sprawiała
radiostacja okrętowa. Podczas wstrząsów okrętu przy przechodzeniu Sundu, uległa
ona uszkodzeniu i zamilkła. Dlatego też nie można było tymczasowo nawiązać
łączności z aliantami i zawiadomić ich, że polski okręt podwodny uszedł z
Bałtyku. W czasie tego 24 godzinnego patrolu po Skagerraku warunki były bardzo
trudne: morze było wzburzone, wiał silny wiatr i panowało dokuczliwe zimno.
Przed południem 12 października kapitan Grudziński dał rozkaz
skierowawnia się
na zachód kursem 253. "Orzeł" wyruszył w ostatni etap swego rejsu - rozpoczął
marsz przez Morze Północne do Anglii. Sztorm nie ustawał i w dniu
następnym. Niemożność skontaktowania się radiowego z Anglią oraz nieznajomość
rozmieszczenia angielskich pól minowych, a także groźba zaatakowania
"Orła" przez będące na patrolu sojusznicze okręty i lotnictwo
sprawiły, że załoga przeżywała kolejny kryzys. Wbrew obawom jednak
okręt przemierzył całe Morze Północne od Skagerraku do wybrzeży Szkocji bez
żadnych incydentów.
Wreszcie radiotelegrafiście udało się naprawić radio i o świcie 14
października, podchodząc do szkockiego wybrzeża na wysokości Firth of Forth,
"Orzeł" zaczął nadawać - opracowane w języku angielskim przez
porucznika Piaseckiego - zawiadomienie o swej obecności. Z braku szyfru
radiogram został nadany otwartym tekstem. Jedna z angielskich nadbrzeżnych
stacji radiowych
odebrała ten sygnał i przekazała odpowiedniej jednostce Royal Navy. Wyznaczony
na spotkanie z "Orłem" niszczyciel brytyjski "Valorous" odnalazł go o godzinie
11.00 przed południem w odległości 30 mil na wschód od Isle of May. Wymieniono
kilka
sygnałów. Gdy dowódca niszczyciela przekonał się, że ma do czynienia
rzeczywiście z "Orłem", zawiadomił Polaków, iż zaprowadzi ich do
najbliższej bazy wojennej, Rosyth. Następnie oba okręty ruszyły na zachód. I tak
dobiegła końca trwająca czterdzieści cztery dni odyseją załogi.
SŁUŹBA U BRYTYJCZYKÓW
Po
przybyciu "Orła" do Rosyth kapitan
Grudziński wyraził trzy życzenia: wyokrętować na ląd i odstawić do szpitala
poważnie chorego kucharza, napełnić zbiorniki słodką wodą i doprowadzić do
stanu używalności działa okrętowe. W praktyce trzecie
życzenie było na razie nie do spełnienia. Działa "Orła" pochodziły ze Szwecji i
zastąpienie wymontowanych w Tallinie zamków
było w Anglii niemożliwe. Należało także dopasować wyrzutnie
na "Orle", poprzez pewne zmiany, z torped typu AB na typ
"Mark VIII". Perspektywa wykonania tej czynności jak i potrzeba
przeprowadzenia naprawy różnych uszkodzeń, odniesionych przez okręt w czasie
ostatniej podróży, pociągnęły za sobą konieczność przejścia "Orła" do
Dundee. Remontu "Orła" miano dokonać w stoczni Caledon Shipbuilding
& Engineering Company Ltd. Okręt miał postrzelony kiosk, uszkodzony na
głowicy
Talinskiego portu dziób, ster pozbawiony osłony, wyszczerbione pióra śrub,
uszkodzony fałszkil oraz nieszczelności w balastach i zbiornikach. W sumie
jednak remont nie był zbyt poważny. W dniu 1 grudnia 1939 roku remont był
ukończony,
"Orzeł" wyszedł z doku East Graving i opuścił gościnne Dundee, powracając do
Rosyth.
W Rosyth
stacjonowała Druga Flotylla Okrętów Podwodnych, do której przydzielony został
"Orzeł", który otrzymał numer taktyczny 85-A. Na początku drugiej
polowy grudnia 1939 roku w skład załogi "Orla" weszło kilku nowych
marynarzy, a kilku z dotychczasowej załogi zostało wyokrętowanych. Dowództwo
Drugiej Floty przydzieliło na "Orla" ekipę łącznikową. Składała się
ona z oficera łącznikowego i kilku podoficerów sygnalistów i
radiotelegrafistów. Zapewniała ona zdaniem Royal Navy sprawna łączność z
polskimi
jednostkami. Mając skompletowana załogę okręt gotów był do akcji, chociaż na
przeszkodzie stal jeszcze brak pełnego uzbrojenia. Postanowiono wiec użyć
"Orla" do działań na przybrzeżnych wodach. Tak tez się stal: okręt w
charakterze eskortowca dwukrotnie przeprowadził statki handlowe na krótkich
trasach pomiędzy portami brytyjskimi. Była to forma rejsów próbnych, podczas
których załoga nabierała praktyki w działaniu w nowych warunkach, a ekipa
łącznikowa "docierała" swą współpracę z Polakami.
Po świętach Bożego Narodzenia, szef sztabu Drugiej Flotylli zaproponował
kapitanowi Grudzinskiemu wyjście "Orla" na Morze Północne w
charakterze eskorty konwoju. Kapitan Grudziński propozycje przyjął i 29
grudnia "Orzeł" wraz z czterema
brytyjskimi niszczycielami wyruszył z małym konwojem do Bergen. Rejs odbył się
pomyślnie. Do połowy marca "Orzeł" odbył cztery patrole na wodach
norweskich.
Na swój piąty patrol "Orzeł" wyszedł z Rosyth w dniu 3 kwietnia 1940
roku po południu. Przez ten i następne dwa dni okręt, płynąc przez rejon nie
zagrożony przez nieprzyjaciela, szedł na powierzchni. Rejs przebiegał bez
wydarzeń. Dopiero 8 kwietnia oficer wachtowy dostrzegł na południu nikłą plamkę
dymu. Natychmiast meldunek o tym przekazany został dowódcy. Odległość była zbyt
wielka, aby rozpoznać przynależność statku. Kurs statku (jednokominowego
frachtowca) był jednak podejrzany, gdyż szedł z południa od wybrzeży duńskich
lub niemieckich. Dowódca "Orla" po wnikliwej obserwacji zauważył
nazwę portu macierzystego: Hamburg, oraz nazwę statku: "Rio de
Janeiro". Wówczas na maszcie sygnałowym podniesione zostały flagi
międzynarodowego kodu znaczące: "Zatrzymajcie natychmiast wasz statek,
kapitan z papierami na okręt podwodny". Niemcy nie usłuchali rozkazu,
zwiększając szybkość swojego statku. "Orzeł" także ruszył cala
naprzód dając serie ostrzegawczą z działa okrętowego. Niemcy zatrzymali swój
okręt i wkrótce na wodę została spuszczona łódź, do której zeszły dwie osoby:
wioślarz i prawdopodobnie kapitan statku z papierami. Ponieważ łódź stała w
miejscu pomimo ruchu wioseł, na "Orle" zorientowano się, ze jest to
gra na zwłokę. Po jakimś czasie polski sygnalista zameldował o zbliżających się
od brzegów Norwegii dwóch kutrach i motorówkach. W odpowiedzi kapitan
Grudziński nadał rozkaz o wystrzeleniu torpedy. Pierwsza torpeda chybiła. Po
chwili odpalono drugą. Dalsze działania przerwał meldunek o zbliżającym się
samolocie od strony lądu. Kapitan Grudzinski dal sygnał zanurzenia się na
głębokość peryskopowa. Storpedowany statek wprawdzie nieco się przechylił na
burtę, ale nie uległ zatopieniu. Kapitan Grudzinski wydal wiec rozkaz przejścia
w zanurzeniu po obwodzie koła, w którego środku znajdował się statek, na druga
jego stronę. Następnie odpalono torpedę. Po chwili głucha detonacja wstrząsnęła
okrętem. Statek natychmiast przełamał się i zaczął tonąć.
Do połowy kwietnia "Orzeł" narażony był na ataki ze strony nieprzyjacielskich
samolotów i trawlerów rybackich przystosowanych do zwalczania okrętów
podwodnych
13 kwietnia okręt
znalazł się w nowym sektorze, w pobliżu północnego wybrzeża Danii. 15 kwietnia
załoga "Orla" przeżyła ponownie ciężkie chwile. W sektorze były trzy
nieprzyjacielskie trawlery. "Orzeł" podchodząc na wysokość peryskopu
wynurzył się niespodziewanie na powierzchnie i przez chwile nie mógł się
zanurzyć. Później opadł dziobem i wskazówka manometru pokazywała szybko rosnącą
głębokość aż do 105 metrów zanurzenia. Był to rekord głębokości
"Orla", ustanowiony zresztą wskutek nie przewidzianego zacięcia się
odwietrznika w zbiorniku szybkiego zanurzania. Dopiero po chwili udało się
opanować sytuacje. Okręt powrócił na 50 metrów, po czym ruszył naprzód. Dowódca
dał rozkaz powrotu do bazy. 18 kwietnia rano "Orzeł" zbliżył się do wybrzeży
Szkocji i przed południem zawinął do Rosyth.
Po krótkim dziesięciodniowym postoju, "Orzeł" wyszedł w
swój następny
rejs, na patrol na Morze Północne, w kierunku wybrzeży norweskich. 11 maja
powrócił znów do Anglii. Tym razem postój był trochę dłuższy niż zazwyczaj,
gdyż zamontowywano i wypróbowywano zamki do dział, które choć dawno zamówione w
Szwecji, dopiero teraz nadeszły z fabryki broni Boforsa. Krótko przed wyjściem
na kolejny patrol, kapitan Grudzinski napisał list wyjaśniający autorstwo
słynnej mapy odręcznej, zrobionej prze podporucznika Morskiego.
TAJEMNICZY KONIEC
W dniu 23 maja
1940 roku o godzinie 11 wieczorem "Orzeł" wyszedł na kolejny swój
patrol, na Morze Północne. Niewiele jednak jest informacji, dotyczących
działalności polskiego okrętu podwodnego w czasie tego rejsu. Skierowany w
rejon na zachód od wylotu Skagerraku - gdzieś pomiędzy wschodnim wybrzeżem
Szkocji a południowym wybrzeżem Norwegii (bliżej tego ostatniego) -
"Orzeł" prawdopodobnie znalazł się w wyznaczonym mu na patrol
sektorze 25 maja. O dalszych losach okrętu nic nie wiemy. W dniu 1 czerwca o
godzinie 15.06 radiostacja bazy nadała rozkaz przejścia okrętu po zachodzie
słońca do sąsiedniego sektora. 2 czerwca o godzinie 10.02 nadany został rozkaz,
w którym "Orzeł" miał przydzielony od 4 czerwca nowy rejon
patrolowania. Było to blisko wylotu Skagerraku na Morze Północne, w prostej
linii o 120 mil morskich na południe od portu norweskiego Egersund i 70 mil na
zachód od wybrzeża duńskiego, na wysokości Aalborg. Następnego dnia o godzinie
16.03 nadano z bazy Rosyth następny rozkaz dla "Orła" polecający 6
czerwca o godzinie 22.00 zakończyć patrol o obrać kurs powrotny do bazy. Termin
przyjścia do Rosyth wyznaczono na dzień 8 czerwca rano. Okręt nie pojawił się
jednak w wyznaczonym czasie, ani tez nie nadal sygnału wyjaśniającego powstałe
opóźnienie. W tym dniu o godzinie12.12 w południe nadany został z Rosyth
jeszcze jeden rozkaz, z zapytaniem o aktualną pozycję "Orla". Rozkaz
ten pozostał jednak - jak i wszystkie poprzednie - bez odpowiedzi...
Ostatecznie 11 czerwca Kierownictwo Marynarki Wojennej w Londynie
wydało
komunikat następującej treści:
"Z powodu braku jakichkolwiek wiadomości i
niepowrócenia z patrolu w określonym terminie - okręt podwodny Rzeczypospolitej
Polskiej "Orzeł" uważać należy za stracony."
|