Jako hobbista morski od lat niemal czterdziestu "siedzę" w dziejach PMW na bieżąco, zresztą obie nasze Floty - starsza wojenna i młodsza handlowa - są dla mnie przedmiotem dumy. Ich dzieje interesują mnie od początków do dziś.
Zbliża się powoli 65 rocznica zatonięcia pierwszego ORŁA. O ile pamiętam, umowną datą utraty tego okrętu jest ósmy czerwca 1940 roku. Umowną dlatego, że po prostu nie wiadomo do końca kiedy, gdzie, ani też jak zatonął.
ORZEŁ (1473,5/1650 ton; 84 m dł.; 19/9 w; m. in. 1x105 mm, 12 wt 550 mm; zał. 60) był to prawdziwy podwodny krążownik, co to do Ameryki w te i wewte za jednym zamachem mógł dopłynąć!
Powstał w latach 1936-39 we Vlissingen (wod. 15.01.1938 r., przekazany do służby 2.02.1939 r.) i był pierwszym z dwóch dużych – zbyt dużych, jak na Bałtyk! – torpedowych okrętów podwodnych, zamówionych przez Kierownictwo ówczesnej PMW w Holandii. Bodajże 10 lutego 1939 roku odbyła się pierwsza prezentacja okrętu ludności Gdyni i polskiego Wybrzeża, która przecież ten okręt swojej Marynarce ufundowała – ze składek na tzw. FOM, czyli Fundusz Obrony Morskiej. O ile dalej mi wiadomo – nowy okręt został w pewien sposób dedykowany nieżyjącemu od czterech bez mała lat Marszałkowi J. Piłsudskiemu, o czym świadczyła stosowna tablica na jego kiosku.
Marynarze to ludek przesądny, a skądinąd wiadomo, że nasz ORZEŁ... samowolnie przeciągnął swoje wodowanie, schodząc z holenderskiej pochylni w godzinę PO zaplanowanym czasie. Podobno też w horoskopie, jaki swego czasu postawił okrętowi jeden z jego oficerów, astrolog-amator – por. mar. J Chodakowski – znalazły się przepowiednie wspaniałej, acz krótkiej służby i tragicznego jej końca...
Pierwszym dowódcą ORŁA został kmdr ppor. H. Kłoczkowski, z powodu „choroby” którego okręt znalazł się w nocy z 14. na 15. września 1939 roku, już podczas toczącej się od dwóch tygodni II Wojny Światowej, w estońskim Tallinnie. Po zdaniu na ląd „chorego” dowódcy, ORZEŁ został pod niemieckim naciskiem podstępnie i wbrew wojennemu prawu internowany, po czym uciekł z Tallinna nocą z 17. na 18. września, prowadzony przez dotychczasowego ZDO, kapitana mar. J. Grudzińskiego.
Po brawurowej ucieczce, w którą (przymusowo) zabrał ze sobą dwóch estońskich strażników, ORZEŁ, pozbawiony map i pomocy nawigacyjnych oraz zamka do swego 105-mm działa – najpierw wysadził na ląd (o ile pamiętam – szwedzki) swoich estońskich „pasażerów” (całych i zdrowych, choć propaganda pana G. głosiła z Berlina bzdury o bestialskim ich zamordowaniu przez Polaków), po czym działał przez pewien czas na Bałtyku, by wreszcie przejść przez Cieśniny Duńskie i w dniu 14. października 1939 roku zawitać do Wielkiej Brytanii.
Polak zawsze potrafi, a potrzeba jest matką wynalazków, więc oficer nawigacyjny ORŁA, por. mar. M. Mokrski, posługując się pomocami nawigacyjnymi, przeoczonymi przez Estończyków podczas rewizji przy internowaniu (a był to m. in. Spis bałtyckich Latarń Morskich)... narysował swoistą „mapę” wycinka Bałtyku, na której odtąd „nawigował” ze znakomitym, jak się okazało, skutkiem.
Z baz brytyjskich ORZEŁ operował przez niecałe osiem miesięcy, odbywając siedem patroli i niszcząc m. in. 1 niemiecki transportowiec tuż przed inwazją hitlerowskich Niemiec na Norwegię.
Z ostatniego patrolu ORZEŁ nie wrócił. Zaginęło wraz z nim bez wieści sześćdziesięciu oficerów, podoficerów i marynarzy (w tym drugi i ostatni dowódca okrętu, kpt. mar. J. Grudziński) oraz trzech członków brytyjskiej ekipy łącznikowej. Niemal wszyscy członkowie ostatniej załogi ORŁA zostali pośmiertnie awansowani o jeden stopień, zaś po wojnie kmdr ppor. Grudziński otrzymał pośmiertnie Złoty Krzyż Virtuti Militari, zostając jedynym oficerem PMW odznaczonym w ten sposób DWUKROTNIE.
Co do daty, miejsca i przyczyny utraty ORŁA istnieją co najmniej CZTERY rozmaite wersje, w tym jedna utrzymująca, jakoby okręt został storpedowany przez sojuszniczy... holenderski (!) okręt podwodny, idący zmienić ORŁA w sektorze, czy inna, wg której polski okręt miał zginąć wskutek wypadku. Dwie pozostałe – to brytyjska, wg której ORZEŁ zginął na minie lub minach oraz niemiecka, wg której okręt został jakoby zatopiony przez samolot jeszcze w końcu maja 1940 roku. W przypadku ewentualnego zatonięcia na minach należałoby się liczyć nawet z CAŁKOWITYM UNICESTWIENIEM okrętu w zależności od tego, ILE owych min wybuchło po uderzeniu zapalnikami o jego kadłub. W takiej sytuacji musielibyśmy niestety zapomnieć o możliwości odnalezienia JAKICHKOLWIEK pozostałości po ORLE.
Nasz pierwszy ORZEŁ stał się już podczas ostatniej wojny legendą PMW i dlatego warto pokusić się o odnalezienie jego wraku pomimo trudności z tym związanych.
W moich domowych zbiorach mam m. in. dwa artykuły, poświęcone rzekomemu odnalezieniu wraku sławnego okrętu (Z Damski: „ORP Orzeł nie odnaleziony: jeszcze...”; Polska Zbrojna z 13/15.05.94) i jego poszukiwaniom (J Sieński: „Na tropach Orła”; Dziennik Bałtycki z 5.10.99).
Przed dziesięcioma laty wybuchł spory zgiełk wokół rzekomego odnalezienia wraku ORŁA, a to za sprawą filmu, nakręconego w 1993 roku przez Norwegów, szykujących się wówczas do posadowienia na dnie Morza Północnego (dokładnie – Rynny Norweskiej) podpór kolejnej swojej platformy do wydobywania ropy. Sfilmowali oni przy tej okazji wrak jakiegoś okrętu podwodnego. Ktoś obejrzał ten film pobieżnie i na wyrost orzekł, że sfilmowany obiekt to wrak ORŁA, ale po uważniejszym obejrzeniu zdjęć okazało się, że jednak nie...
Z. Damski wyraził w zakończeniu swego sporego materiału o dziejach i tragicznym końcu ORŁA nadzieję, iż kiedyś jakiś przypadek sprawi, iż ktoś odnajdzie wrak ORŁA.
Stwierdził też, że wątła jest ta nadzieja, ale trzeba ją mieć. Tyle stary artykuł z „Polski Zbrojnej”.
Przepraszam – osiemdziesięcioczterometrowy kadłub okrętu, wypierającego w zanurzeniu 1.650 ton, to nie jest bynajmniej szpileczka, którą łatwo pomylić z wrakiem pierwszego lepszego U-Boota, bo od większości tych ostatnich nasz ORZEŁ był chyba większy.
„Młodszy” artykuł z „Dziennika Bałtyckiego” jest dużo ciekawszy – okazuje się bowiem, że na naszym własnym podwórku nie brak ludzi zainteresowanych odnalezieniem wraku ORŁA, ba – podejmujących w tej mierze bardzo zdecydowane działania!
Teoretycznie można byłoby „odnaleźć” szczątki ORŁA, nie schodząc ani na metr pod wodę, a korzystając jedynie z materiałów, jakie znajdują się w dyspozycji naszych amerykańskich sojuszników z NATO (owych sławnych satelitarnych „map” dna Morza Północnego), na których wystarczyłoby nanieść trasę, jaką okręt przebył w ostatnim patrolu. Ba – pies pogrzebany jest w tym, że tej trasy, o ile wiem, NIE ZNAMY!
Kolejny sposób na odnalezienie wraku ORŁA to dokładne zbadanie dna Morza Północnego – a) we wszystkich przypuszczalnych miejscach, w których okręt mógł zatonąć lub b) w całości, oczywiście w odpowiednio długim czasie i wspólnymi siłami PMW oraz flot sojuszniczych z NATO. Warto byłoby skorzystać przy tym z materiałów i doświadczeń owych Gdańszczan, o których pan Sieński napisał we wspomnianym numerze „DB”, a nawet zaprosić do współpracy pana doktora R D Ballarda, który odnalazł już był „Titanica” i „Bismarcka”!
Jak to zwykle bywa w przypadkach zaginionych okrętów – owe miejsca, w których ORZEŁ mógł zatonąć, oraz wymieniane przyczyny jego utraty, to wyłącznie przypuszczenia, więc na myśl przychodzi od razu „plan B”, czyli systematyczne przebadanie CAŁEGO DNA MORZA POŁNOCNEGO z użyciem najnowszych zdobyczy techniki, stosowanych do tego rodzaju badań.
Trudno powstrzymać się w tym miejscu od zwrócenia uwagi na znaczenie takiej międzynarodowej operacji poszukiwawczej dla Polaków, Holendrów, Norwegów czy Brytyjczyków, a nawet dla całego Sojuszu: Załoga ORŁA wypełniła swoją misję z honorem, walcząc o wolność waszą i naszą, a my tu i teraz mamy wobec tych dzielnych ludzi dług wdzięczności, który nigdy nie ulegnie przedawnieniu! Ponadto wśród nas żyją potomkowie Załogi ORŁA, którzy na pewno chcieliby poznać tajemnicę ostatniego patrolu okrętu i marynarskiej śmierci swoich Ojców i Dziadków.
w 11 January 2017 16:36