Dnia 11 V 40
Wróciliśmy szczęśliwie z morza. Muszę przyznać, że ten patrol upłynął spokojnie. Tylko w drodze powrotnej lotnik niemiecki przeleciał tuż tuż nad nami; strzelaliśmy do niego i nawzajem. Gdy nas minął, zanurzyliśmy się, a gdy zawrócił, byliśmy już pod wodą. Zrzucił na nas bombę; wybuchła bardzo blisko, ale bezskutecznie.
Po raz pierwszy nie miałem tego zeszytu ze sobą, ale myśl moja zawsze była przy Tobie [...] [1].
Ten zapis widnieje na ostatniej, już nie liniowanej stronie brulionu. Poniżej zostały dopisane czerwonym atramentem następujące słowa: W parę dni później Orzeł wyszedł znów na patrol i nie powrócił. Zaginął wraz z całą załogą!
Na tej adnotacji kończy się rozpoczęty blisko 40 lat temu pamiętnik oficera Polskiej Marynarki Wojennej, który zginął na okręcie podwodnym Orzeł. Pamiętnik, o którego istnieniu nie wiedzieli do niedawna historycy wojennych dziejów naszej floty, włącznie z piszącym niniejsze słowa autorem wyczerpującej monografii Orła [2]. Pamiętnik jest jednym z bezcennych źródeł do dziejów tego okrętu i najbardziej rewelacyjnym odkryciem ostatnich lat.
Do tej pory bowiem było wiadomo, iż jedyną zachowaną relacją naocznego świadka i członka załogi Orła jest książka Eryka Sopoćki, który służył na tym okręcie jako jeden z kilku podchorążych-stażystów. Nie wzięli oni udziału w ostatnim rejsie. Dzięki temu Sopoćko ocałał [3], a rok później napisał – w ramach konkursu ogłoszonego przez jedno z polskich wydawnictw prasowych w Londynie – swe wspomnienia z Orła, za które otrzymał I nagrodę. Po przetłumaczeniu na angielski ukazały się one drukiem pt. „Orzel’s Patrol. The Story of the Polish Submarine” (London 1942).
Była to jednak relacja, napisana post factum, stylistycznie wygładzona i opracowana literacko, gdy tymczasem mamy obecnie pisany na gorąco, bez żadnych korekt i upiększeń, pamiętnik oficera z Orła. Temu właśnie rękopisowi przysługuje miano prawdziwego świadectwa chwili, uprzednio trochę niesłusznie przypisywane książce Sopoćki.
* * *
Swego czasu, w 30 rocznicę zaginięcia Orła, opublikowałem w Przekroju (nr 1313) artykuł pt. „Orzeł w legendzie i rzeczywistości”, który zilustrowałem m. in. zdjęciem skrzynki z rzeczami zaginionego zastępcy dowódcy Orła, por. mar. Andrzeja Piaseckiego. Część znajdujących się w niej rzeczy, mundur por. Piaseckiego oraz przechowywana przez niego bandera z bałtyckiej odysei Orła, powróciła niedawno do Polski, przekazana przez jego rodzinę, i znajduje się obecnie w czasowym depozycie Wielkopolskiego Muzeum Wojskowego w Poznaniu.
Inną natomiast drogą powrócił wspomniany na wstępie pamiętnik, którego fragmenty – nigdzie dotąd nie publikowane – ogłaszam obecnie również na łamach Przekroju, i to nie tylko z uwagi na ogromną poczytność tego pisma, ale i dlatego, ponieważ dzięki wydrukowanym kiedyś apelom w numerach P. 1246 i 1250, uzyskałem brakujące mi do książki o Orle zdjęcia członków jego załogi. W odpowiedzi też na te apele, czytelnik z Częstochowy napisał o symbolicznym grobie marynarza z Orła, porucznika marynarki Jerzego Sosnowskiego (P. 1257). Dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie por. J. Sosnowski jest autorem pamiętnika, którego najciekawsze fragmenty podaję.
PORUCZNIK SOSNOWSKI był absolwentem Wydziału Mechanicznego Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej w Toruniu z 1938 r. i w chwili wybuchu wojny służył na Burzy, która – jak wiadomo – wraz z Gromem i Błyskawicą opuściła 30 sierpnia 1939 r. Gdynię i udała się do Anglii. Na Burzy też, w Plymouth, rozpoczął 19 października pisać swój pamiętnik, poświęcając go początkowo niemal całkowicie refleksjom natury osobistej, związanym z osobą jego narzeczonej. Pamiętnik jej właśnie zadedykował. Dopiero kilka miesięcy później, kiedy Sosnowski już wchodził w skład załogi Orła, na który został przeniesiony w charakterze II oficera mechanika w dniu 25 stycznia 1940 r., zaczynają przeważać, a potem dominować, informacje dotyczące bieżących wydarzeń związanych z działalnością Orła.
W dniu 10 lutego 1940 r. (w 20 rocznicę „zaślubin z Bałtykiem” – podówczas święto Marynarki Wojennej) rozpoczął się pierwszy dla Sosnowskiego patrol podwodny.
Miesiąc później, już podczas następnego patrolu, pamiętnikarz dokonuje pierwszego długiego wpisu o życiu wewnątrz okrętu podwodnego; odtąd zapisy o tym charakterze wypełnią zeszyt niemal bez reszty, aż do końca.
Jesteśmy już drugi tydzień w morzu na patrolu. Szary jest nasz żywot.
Od 6-ej rano do 8-ej wieczór jesteśmy pod wodą, na noc wychodzimy na powierzchnię, ażeby podładować akumulatory oraz przewentylować okręt, gdzie powietrze staje się nieznośne pod wieczór.
Czasem dalsze lub bliższe „tjuą!”, „tjuą!” przypomina nam, że niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku. Zdarza się nieraz, że od tych wybuchów bomb przejdzie jakiś dreszczyk człowieka, ale to się zdarzało raczej na początku; teraz liczymy tylko czasem ilość wybuchów (dziennie ok. 15).
Czasem „podsłuch” melduje: „kurs okrętowy [4]...słychać śruby”. Wówczas małe podniecenie na okręcie: może to jakiś okręt nieprzyjacielski... żeby się tak nawinął... a storpedować go... Wysuwamy peryskop... niestety są to tylko kutry rybackie lub łajba jakaś handlowa, żeby chociaż niemiecka można by wziąć w jasyr, ale to... neutralna. Trudno... nic nie można zrobić.
Czasem radio odbierze rozkaz admiralicji: iść na takie a takie stanowisko... spodziewane są jakieś okręty nieprzyjacielskie...
Znów lekkie podniecenie: może wreszcie coś będzie... Niestety... Niemiec coś przewąchał lub też ma dobry wywiad i wkrótce przychodzi rozkaz: wracać do sektora. Rozpoczyna się znów monotonność przerywana wybuchami bomb, meldunkami podsłuchu, rozkazem admiralicji...
Wreszcie dwa tygodnie dobiegają końca. Zmęczeni, nie wyspani, czasem głodni, bo nie wszystko da się tu jeść z zabranego prowiantu, wracamy na bazę, na wypoczynek dziesięciodniowy. Tam wypoczywam, wysypiam się, oddycham atmosferą własną [...].
Ale i w czasie patrolu – na morzu, a raczej w morzu, bo pod wodą, często zamyślam się. Myśli biegną do Ciebie [...].
Peryskop idzie w górę, może zobaczymy coś ciekawego?...
Następny wpis z dnia 18 marca jest bardzo radosny: okręt powrócił z patrolu do bazy, gdzie na Sosnowskiego oczekiwały dwa listy: od narzeczonej i z domu.
Pod datą 7 kwietnia widnieje informacja, że
już od tygodnia jesteśmy w morzu na patrolu,
a trzy dni później obszerna relacja z największego sukcesu bojowego okrętu:
dnia 10 IV 40
Wczoraj [5] w południe zatrzymaliśmy statek niemiecki pod nazwą Rio de Janeiro. Nie chciał z początku stanąć, aż wreszcie musiał się zatrzymać. Spuścił łódź, która udawała, że zbliża się do nas, a statek tymczasem wzywał pomocy Niemców – „nawalał czas”.
Czekaliśmy pół godziny, aż wreszcie znudziło nam się czekać do przyjścia niemieckich samolotów, względnie kontrtorpedowców, które mogłyby nas „zlikwidować” [...].
Znudziło się nam więc czekanie i wyrzuciliśmy jedną torpedę – trafiła [6]. Niemcy zaczęli gwałtownie skakać do wody, choć było to na pełnym morzu. Myśmy się zanurzyli pod wodę, odeszli na milę morską i zaczęli obserwować łajbę przez peryskop. Nie tonęła wcale, zaledwie przechyliła się trochę; tymczasem już kilka kutrów zjawiło się rozbitkom na pomoc.
Czekaliśmy tak godzinę, wreszcie wyrzuciliśmy drugą torpedę – trafiła również. Tym razem fala wybuchu zatrzęsła naszą łodzią jak szczeniakiem, odnieśliśmy wrażenie, jak gdyby nas storpedowano taki potężny był wybuch. Od tej torpedy łajba zatonęła w kilka minut, paliła się przy tym cały czas.
Wieczorem, słuchając gazetki wieczornej przez radio, dowiedzieliśmy się, że [7] statek niemiecki, wiozący transport żołnierzy ok. 500 ludzi oraz tanki i amunicję, został storpedowany niedaleko brzegów norweskich przez „angielską łódź podwodną” (ładna mi angielska, co?) – ale to nic, później będzie sprostowanie, na razie admiralicja brytyjska nie może prawdy wyjawić, choć sama dobrze wiedziała, kto storpedował łajbę.
Szczątki jej oraz ludzi zabitych oglądaliśmy długo jeszcze przez peryskop.
*
Dzisiaj dowiedzieliśmy się również z komunikatów radiowych, że Niemcy zajęli całą Danię oraz wysadzili desanty na Norwegii i okupują ją.
Tak więc niszcząc Niemców, mimo woli przysłużyliśmy się Norwegom, zniszczyliśmy choć jeden transport wojska, które miało gnębić Norwegię. Nie mamy teraz żadnych wyrzutów co do łajby „handlowej”!
Cały ten patrol spędzamy w Skagerraku, gdzie kręci się moc okrętów niemieckich wojennych i handlowych [8], może uda się nam jeszcze storpedować któryś z nich, a może... sami polegniemy na dnie morza; jesteśmy przecież w samej gardzieli nieprzyjaciela...
[...] Dzisiaj okrętem naszym wstrząsały liczne wybuchy, prawdopodobnie od torped; kto, gdzie i kogo, trudno teraz powiedzieć, wszystko jednak wyjaśni się później, a tymczasem jesteśmy zdesperowani na wszystko, nawet humor dopisuje. Tylko... że zdrowie i nerwy niszczą się w zastraszającym tempie.
Następują krótkie rozważania natury osobistej: zajęcie Danii sprawiło, iż prywatna korespondencja nie może iść przez Kopenhagę. Trzeba więc będzie szukać (jak długo?) innej drogi porozumienia się.
Dzień później Orzeł znów zaatakował, choć z nie tak dobrym skutkiem. Sosnowski pisze o przeżytych ciężkich chwilach, kiedy po wykonaniu ataku torpedowego na jeden z dwóch patrolowców, zauważonych na wodach Skagerraku, nastąpiły falowe kontrataki. Na szczęście dla Orła nieprzyjaciel nie zdołał zlokalizować i celnie zaatakować zanurzonego okrętu podwodnego. Polaków natomiast nie opuszczało pytanie, czy ich torpeda trafiła. Odpowiedzi nie znaleźli i nigdy się jej nie doczekali. W ten sposób ominęła ich satysfakcja, gdyż według opublikowanych po wojnie informacji jeden z patrolowców został prawdopodobnie storpedowany i zatopiony.
Po południu 11 kwietnia Orzeł został bezskutecznie zaatakowany przez samolot, który rzucił 9 bomb głębinowych. Następnego dnia natrafiła się podobna, a nawet jeszcze lepsza gratka, niż w przeddzień inwazji, gdyż obserwator okrętu podwodnego wypatrzył duży statek pasażerski, prawdopodobnie transportowiec wojsk.
Dowódca postanowił go torpedować. Przygotowanie do ataku trwało około 2 godzin, ponieważ aparat, z którego chcieliśmy wystrzelić torpedy zaciął się (aparat obracalny dziobowy). Około godz. 12 okrętem szarpnęły wybuchy – to samolot dostrzegł nas i zaczął częstować „pigułkami”, jednocześnie łajba zmieniła kurs, uniemożliwiając atak. Przynurzyliśmy się czym prędzej na 18 m, żeby uniknąć lotnika, który tak niesympatycznie ustosunkował się do nas, po chwili jednak wyszliśmy znów na peryskopowe wynurzenie [9], ażeby rozejrzeć się w sytuacji. Było to jednak bardzo nieroztropne, jak się później okazało, i mogło kosztować nas bardzo drogo – życie.
Samolot spuścił dalszą serię bomb, co dzięki hartowi załogi tylko, nie wywołało paniki; zeszliśmy tym razem na 24 m.
W kilkanaście minut później szalone wybuchy bomb głębinowych zatrzęsły okrętem jak szczeniakiem; odniosłem wrażenie, że na dziobie rozszarpało kadłub – jesteśmy zgubieni – myślałem. Idziemy jeszcze głębiej, aż na 87 m (wytrzymałość próbna – 80 m).
W międzyczasie otrzymujemy jeszcze kilkanaście bomb seriami po dwie, coraz bliższych, bo coraz głośniejszych. Ostatnie bomby o godz. 2.30 po południu. Razem otrzymaliśmy 21 bomb lotniczych oraz 21 głębinowych od patrolowców niemieckich, które sprowadził samolot.
[...].
Patrolowce tymczasem usiłowały nas odkryć przy pomocy aparatów podsłuchowych. Na próżno.
Tymczasem powietrze stawało się coraz cięższe. Od godz. 4 byliśmy przecież w zanurzeniu. Na okręcie panowała grobowa (dosłownie) cisza. Słychać własne oddechy i cykanie zegarków.
Takich chwil nigdy się nie zapomni i jednocześnie nigdy nie chce się ich więcej przeżywać.
Chcieliśmy zapolować, a tymczasem sami staliśmy się zwierzyną, na którą zapolowano.
Około godz. 6 zaczęliśmy się podnosić, kilka razy okręt zgrzytnął o skałę podwodną na którą został zdryfowany [10]. Około godz. 8 byliśmy już na 34 m.
Własny podsłuch meldował co chwilę: „kąt kursowy... słychać wolne obroty, stop... znów obroty szybsze, jednocześnie w innym kącie kursowym to samo”.
Źle jest więc, upolowali nas i nie wypuszczą – myślałem.
Postanowiliśmy poczekać do nocy. Około godz. 10 wieczorem powietrze stało się tak nieznośne, że ludzie zaczęli rzygać. Było to ponad 18 godzin pod wodą.
Sytuacja była więc krytyczna i zapadła decyzja użycia butli tlenu. Około północy, kiedy aparaty podsłuchowe od dłuższego już czasu nic nie wykryły, a wewnątrz Orła nie sposób było wytrzymać, kapitan Grudziński nakazał wyjść na głębokość peryskopu i ostrożnie wysunął jego wierzchołek na powierzchnię. W okularze ukazał się stojący w odległości 400 metrów patrolowiec. Teraz trzeba było zaryzykować, korzystając z tego, że kiosk wynurzonego okrętu podwodnego był w nocy prawie niewidoczny. Po ostrożnym wynurzeniu się i otwarciu szybu wentylacyjnego, polski okręt zaczął oddalać się, nie zauważony przez nieprzyjaciela. Była godzina 0.30 po północy – w zanurzeniu pozostawali 21 godzin!
Tę rundę pojedynku Orzeł wygrał, ale – jak się miało rychło okazać – był to dopiero początek jego wielkich tarapatów. Po trzech godzinach marszu, podczas którego zostały naładowane akumulatory, okręt znów poszedł w zanurzenie. Sosnowski zanotował:
Teraz jest świeże powietrze, no i spokój.
Spokój trwał jednak tylko do rana. O godz. 9 załogę obudziły wybuchy bomb, powtarzające się z przerwami do godz. 4 po południu. Niektóre z kilkunastu detonacji spowodowały uszkodzenia wewnątrz okrętu, a także przecieki kadłuba. Załoga musiała więc przelewać kubłami wodę z rufy do pomieszczenia dziobowego celem wyrównania trymu.
Tym razem pobyt pod wodą trwał „tylko” 19 godzin, do 10 w nocy. W czasie kilkugodzinnego wynurzenia nadszedł z bazy radiowy rozkaz zmiany miejsca patrolowania i Orzeł skierował się na południe, do wejścia do Kattegatu. Nie przyniosło to jednak żadnej zmiany sytuacji, gdyż okręt został znowu wykryty i od godz. 9 rano do 4 po południu był bombardowany. Kolejnej nocy, 15 kwietnia, nadszedł nowy rozkaz, wyznaczając inny sektor patrolu, ale i to nie na wiele się zdało, gdyż wieczorem Sosnowski zanotował:
...to jest już ponad siły ludzkie: znów nas obrzucili bombami i to bardzo blisko
a kilka linijek dalej:
Ostatnią bombę zrzucili po 7.15 wieczór. Jeśli nas admiralicja nie odwoła dzisiaj do powrotu, to ludzie zaczną szaleć.
Wreszcie jednak pół godziny po północy 16 kwietnia przyszedł rozkaz powrotu do bazy. Zanim jednak Orzeł tam dotarł, rano 17 kwietnia odebrano komunikat radiowy o zatopieniu brytyjskiego okrętu podwodnego Thistle z tej samej flotylli w Rosyth [11].
Znałem wszystkich oficerów... nawet zaprzyjaźniłem się z nimi
pisze Sosnowski.
Po powrocie do Rosyth, 18 kwietnia, znów hiobowa wieść:
- Dowiadujemy się, że druga łódź z naszej bazy, mianowicie Seal, została zatopiona [12]. Wiadomość ta wstrząsnęła nami.
Po ponad tydzień trwającym pobycie w bazie Sosnowski pisze wieczorem 26 kwietnia:
Jutro wychodzimy w morze. Mam złe przeczucia – może to przesąd...
Rzuca potem na papier kilka myśli związanych z taką ewentualnością i raz jeszcze powtarza:
Słowa te piszę pod wpływem złych przeczuć, z których nikomu nie zwierzyłem się...
Przeczucia się jednak nie sprawdziły i okręt wrócił do bazy nie uczestnicząc w szczególnych wydarzeniach, z wyjątkiem spotkania z nieprzyjacielskim lotnikiem już w drodze powrotnej do Rosyth, o czym była mowa w krótkiej relacji z 11 maja, zacytowanej na początku artykułu. Wtedy też Sosnowski stwierdził, że po raz pierwszy nie miał tego zeszytu ze sobą.
Nie miał go również w kolejnym patrolu, na który Orzeł wyszedł 23 maja 1940 r. i dzięki temu pamiętnik ocalał, podczas gdy okręt spoczął gdzieś na dnie Morza Północnego, przypuszczalnie po wejściu na pole minowe...
*
Ten sam człowiek, który u dołu ostatniej zapisanej przez Sosnowskiego strony brulionu dodał, iż Orzeł nie powrócił z patrolu i zaginął z całą załogą, dokonał również następującego wpisu na wewnętrznej stronie przedniej okładki brulionu:
Notatki ppor. mar. J. Sosnowskiego znalazłem je w jego kabinie wśród papierów przeznaczonych do wyrzucenia. Nazwisko narzeczonej sądząc z załączonego listu jest Żakówna Zdzisława.
Forth [13] 25 VI 40 J Mendé
Służący na okręcie podwodnym Wilk i bazujący również w Rosyth ówczesny porucznik marynarki, a pod koniec wojny komandor podporucznik Jur Mendé uratował pamiętnik Jerzego Sosnowskiego od zniszczenia, zatrzymał go, a potem być może o nim zapomniał? W latach 1961-69 pracował w kapitanacie Freeport na Wyspie Bahama, gdzie jego szefem był starszy kolega z Polskiej Marynarki Wojennej i zwierzchnik z ORP Conrad, komandor Romuald Nałęcz-Tymiński.
Po śmierci Jura Mendé (13 I 1969) kmdr Tymiński zabezpieczył pamiętnik i ostatnio postanowił za moim pośrednictwem przekazać go w ręce osoby, z myślą o której był pisany i dla której był przeznaczony. Ponieważ próba dowiedzenia się obecnego adresu i nazwiska ówczesnej narzeczonej Jerzego Sosnowskiego zawiodła, gdyż list pisany do rodziców autora pamiętnika pozostał bez odpowiedzi, co wskazywałoby na to, iż już nie żyją, można tylko zaapelować w tym miejscu o wiadomość od p. Zdzisławy Żakówny, względnie jej bliskich: krewnych czy znajomych. Autor niniejszego artykułu chciałby wypełnić wolę Zmarłego i życzenie ostatniego posiadacza pamiętnika, komandora Tymińskiego, i dostarczyć ten dokument, a równocześnie drogą pamiątkę, prawowitej właścicielce. Wszelkie informacje uprasza się kierować na adres Przekroju.
Przypisy:
[1] Kropkami w nawiasach oznaczam fragmenty tekstu, dotyczące spraw osobistych i nie związane z opisywanymi wydarzeniami (przyp. aut., JP).
[2] J. Pertek – „Dzieje ORP Orzeł”; liczne wydania od roku 1967, ostatnie (z suplementem pióra M. Borowiaka) wyszło nakładem Gdańskiego Domu Wydawniczego w roku 1998 (przyp. mój, wmw)
[3] ...nie na długo: zginął 8 października 1943 roku na Orkanie, storpedowanym przez U-378 (przyp. mój, wmw).
[4] Kurs okrętowy?... To chyba raczej namiar? (Por. sceny z filmu „ORP Orzeł”; przyp. mój, wmw)
[5] Pomyłka Autora pamiętnika: Orzeł zatrzymał i zatopił s/s Rio de Janeiro nie dziewiątego, a już ósmego kwietnia 1940 roku, na jeden dzień przed niemieckim lądowaniem w Danii i Norwegii (przyp. mój, wmw).
[6] Znów pomyłka Autora. Pierwsza torpeda Orła chybiła celu (zob. Romanowski, Torpeda w celu, rozdz. 15; przyp. mój, wmw).
[7] Tekst podkreślony daje się odczytać na reprodukcji dołączonej do artykułu (przyp. mój, wmw).
[8] Handlowych okrętów oczywiście nie ma; chodzi o statki (przyp. mój, wmw).
[9] Chodzi o głębokość peryskopową – tj. największe zanurzenie okrętu podwodnego, przy którym możliwe jest wykorzystanie peryskopu (przyp. mój, wmw).
[10] Akcja ta odbywała się – o czym Sosnowski nie wspomniał – w pobliżu Norwegii, stąd podwodne skały (przyp. aut. JP).
[11] HMS Thistle został zatopiony 10.IV.1940 r. przez U-4 na północny zachód od Stavanger (przyp. aut. JP).
[12] Była to omyłka: HMS Seal został utracony przez Anglików, ale nie uległ zniszczeniu. Poważnie uszkodzony w wyniku działań okręt wpadł 5 V 1940 r. w niemieckie ręce na wodach Skagerraku (przyp. aut. JP).
[13] HMS Forth – okręt-baza flotylli okrętów podwodnych, na którym mieszkały ich załogi podczas postoju w porcie (przyp. aut. JP).
I oto ciąg dalszy:
W niecały rok po ukazaniu się powyższego artykułu zosatła znaleziona narzeczona J.Sosnowskiego. Pamiętnik został jej przekazany.
Z tytułu bardzo osobistego charakteru, pamiętnik nigdy dotąd nie był publikowany i nadał jest w rękach wciąż żyjącej Pani Żakówny Zdzisławy.
Wiem też ze pewne Gdańskie wydawnictwo chiało opublikować ten pamiętnik 2 lata temu, ale nie otrzymało zgody na to.
Może kiedys nam sie uda.. kto wie...
Jeżeli bedą możliwości postaram sie dotrzeć do Pani Zdzisławy. może opiwoe nam cos ciekawego o załodze.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby napisać komentarz.
Oceny
Ocena zawartości jest dostępna tylko dla zarejestrowanych użytkowników. Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
w 02 May 2005 13:41