W grudniu 1964 roku na polskim okręcie podwodnym "Sęp" - bliźniaku sławnego Orła - wybuchł pożar. ORP "Sęp" został zbudowany w 1935 roku [1] w Holandii. Wtedy był udanym i nowoczesnym okrętem. 17 września [2], poważnie uszkodzony "Sęp" wpłynął do neutralnego portu szwedzkiego i został tam internowany. Do kraju wrócił 25 października 1945 roku.
W roku 1964 pod biało-czerwoną banderą pływały okręty podwodne trzech typów. Poza "Sępem" były to trzy małe okręty [3] oraz dwa, niedawno wcielone do służby, okręty większe o nazwach sławnych poprzedników ORP "Orzeł" i "Sokół".
W grudniowy poranek z oksywskiego portu wypłynął mały okręt podwodny ORP "Kurp". Znalazłem się na jego pokładzie, pełniąc obowiązki zastępcy dowódcy okrętu, który musiał pozostać na lądzie. Mieliśmy wziąć udział w ćwiczeniach wespół z "Sępem" i "Orłem". Wieczorem, tuż przed godziną 21, radiotelegrafista zameldował oficerowi wachtowemu: "odebrano sygnały wezwania pomocy".
Wiadomość postawiła na nogi całą załogę. W otwartych drzwiach radiokabiny stanął dowódca okrętu. Podniecony szef łącznościowców informował: "To 'Sęp'. Nadają otwartym tekstem". Spośród trzasków dobiegały słowa wywrzaskiwane do mikrofonu na "Sępie":
- Podejdźcie do nas... nasza pozycja... wybuchła bateria akumulatorów... podejdźcie...
Naniesiono na mapę pozycję uszkodzonego okrętu. Znajdował się o trzy godziny drogi od nas. Zdawaliśmy sobie sprawę, że możliwości udzielenia skutecznej pomocy są niewielkie. Niski pokład zalewały sztormowe fale, które mogły porwać śmiałka ważącego się nań wejść. Mimo wszystko pędziliśmy na podaną pozycję, wyciskając z obu silników maksymalną moc. Łączność z "Sępem" rwała się. Radzik wyłowił jednak z eteru przeznaczoną dla nas wiadomość:
- Idziemy do Świnoujścia. Podążajcie za nami.
Po północy otrzymaliśmy z dowództwa szyfrowaną depeszę, nakazującą "Kurpiowi" zakotwiczyć na redzie Świnoujścia. Przełożeni przejęli inicjatywę, co przyjęliśmy z mieszanymi uczuciami. Podwodnicy doskonale wiedzą, co oznacza wybuch w pomieszczeniu akumulatorów. Sztab dopiero rano zezwolił na zawinięcie do portu.
W głębi portu minęliśmy stojącego przy nabrzeżu "Sępa". Wszystkie oczy skierowały się w jego stronę. Niestety, bandera na flagsztoku rufowym opuszczona była do połowy. Manewr cumowania odbywał się w ciszy, przerywanej skąpymi słowami komend. Cumy odebrali marynarze ze stojących obok ścigaczy. Od nich dowiedzieliśmy się, że zginęło ośmiu ludzi.
Na nabrzeżu, przy którym stał uszkodzony okręt, panował spory ruch. Na dziobowym pokładzie "Sępa" uwijał się wraz z innymi pierwszy mechanik. Przez uchylony właz, z którego buchały kłęby dymu, wrzucał gaśnice. Pożar wewnątrz okrętu ciągle jeszcze nie został zdławiony. Na razie niewiele więcej można było zrobić. Trzeba było czekać, by sczezł czerwony kur.
Wieczorem zdecydowano się otworzyć włazy na "Sępie". Ci, którzy zeszli do wnętrza ujrzeli stertę gaśnic usypaną pod włazem prowadzącym z pokładu do pomieszczenia oficerskiego. Za pomocą palnika acetylenowego otwarto właz prowadzący do przedziału drugiego. To tutaj rozegrał się dramat.
Zaprosiliśmy kolegów z "Sępa" na posiłek. W mesie "Kurpia" zasiadł oficer sztabu brygady [4], który płynął na "Sępie". Ten doświadczony podwodnik był przygnębiony. Kilkakrotnie powtarzał w zamyśleniu: "Stara kadra, wierzyć się nie chce, taka szkoda". Zapytany o przebieg wydarzeń, cedząc słowa mówił:
- Spałem w kabinie trzeciego przedziału. Podobno huknęło głośno. Nic nie słyszałem. Nie pamiętam. Ocknąłem się w centrali. Nie wiem, w jaki sposób tam przeszedłem. Ubrany byłem tylko w bieliznę. Ściskałem w ręku jakąś rurę i powoli uświadomiłem sobie, że nie śnię...
Okręt płynął na powierzchni. Silnik spalinowy obracał śrubę napędową i jednocześnie wirnik silnika elektrycznego, który pracował jako prądnica. Wytworzony przezeń prąd zasilał pracujące urządzenia elektryczne: radiostację, radar, kuchnię, oświetlenie, ogrzewanie, żyrokompas i wiele innych, a co najważniejsze - ładował akumulatory. W czasie ładowania wydziela się z akumulatorów wodór, gaz tworzący z tlenem mieszaninę wybuchową. Bateria akumulatorów winna być intensywnie wentylowana. Ilość wytwarzanego przez prądnicę prądu zależy, przy stałych obrotach, od wielkości prądu wzbudzenia. Wzbudzenie można regulować pokrętłem umieszczonym na tablicy manewrowej silnika elektrycznego. Należy to do obowiązków elektryka wachtowego.
Na "Sępie" zdecydowano, żeby akumulatorów już dalej nie ładować. Wachtowy elektryk otrzymał polecenie utrzymywania odpowiedniej wielkości prądu wzbudzenia - tyle, ile trzeba na rozchód. Baterię wentylowano nadal, ale coraz słabiej. Na Bałtyku szalał sztorm. Szyb systemu wentylacji zalewały bryzgi fal i woda przedostawała się do kolektora ssącego. Zamknięto szyb i powietrze zasysano poprzez włazy komunikacyjne w kiosku. Mroźne powietrze przepływało przez pomieszczenia. Wachtowemu w drugim przedziale zrobiło się zimno, więc przymknął właz między przedziałami. W komorze akumulatorów gromadził się wodór. Wystarczyła drobna iskra, żeby nastąpił wybuch. Pokład dzielący walec kadłuba mocnego na komorę baterii i część mieszkalną został wybrzuszony ku górze, zablokował oba włazy otwierające się do wewnątrz i uniemożliwił wyjście z pomieszczenia. O sile wybuchu świadczyły spłaszczone grube rury kolektorów wentylacyjnych, uniesione i przyciśnięte do burt ramy kojek, a nawet powyginane trzony zaworów.
Po wybuchu załoga próbowała ratować obsadę płonącego przedziału. Udało się uchylić nieco właz z przedziału trzeciego. Przez szparę widać było jaskrawofioletową łunę. Z wnętrza dobiegał głos jednego z podoficerów. Pierwszy mechanik podał mu klucz, by tamten, żywy jeszcze, odkręcił zawiasy włazu. Głos zza stalowej przegrody cichł:
- ... nie da rady... palę się...
Zrozpaczony mechanik zawołał: "Jasiu, odezwij się, Jasiu!".
Odpowiedzią był szum pożaru.
J. Gucki
W wypadku na ORP "Sęp" w grudniu 1964 roku zginęli:
starsi bosmani Henryk Kalinowski, Czesław Wawrzyniak,
bosmanmaci Edward Zajt, Jan Zaprzałka,
maci Piotr Cellary, Jan Motyl, Józef Kasiński, Alfred Wrodarczyk.
Cześć Ich Pamięci!
Przypisy kopisty
1. De facto ORP "Sęp" zbudowany został trochę później, bo w latach 1936-39. Powstał w stoczni Rotterdamsche Droogdok Mij. w Rotterdamie, na podstawie tej samej umowy, co starszy "Orzeł". Wodowano go 17.10.1939. Okręt został właściwie porwany ze stoczni w stanie nieukończonym; banderę podniósł 16.04.1939 roku, a jego pierwszym dowódcą został kmdr ppor. Władysław Salamon.
2. Chodzi o 17 września 1939 roku.
3. ...sowieckiego typu M[alutka], seria 615; zob. m. in. Morze nr 6/72 s. 36. ORP "Kurp" (ex M-105, wcielony do służby ppb w maju 1955 roku), na którym płynął Autor artykułu, miał najpierw znak taktyczny P-105, potem 305.