Ostatni patrol ORP "Orzeł"-krok po kroku-suma hipotez W trakcie, gdy poszukiwania słynnego naszego okrętu podwodnego ORP "Orzeł" trwają od lata 2008 r. i mają być w następnym sezonie letnim kontynuowane, postanowiłem to wszystko co o ostatnim patrolu "Orła" wiemy, jeszcze raz razem zebrać i poddać analizie. Dowodzony przez kpt. Jana Grudzińskiego "Orzeł" wyruszył 23 maja 1940 r. o godz. 23.00 z bazy w Rosyth na swój siódmy z kolei patrol bojowy , kierując się do ujścia Firth of Forth i jeszcze przed dojściem do niego kontaktując się z bazą radiowo-jak się okazało, po raz ostatni. Rozkaz początkowy dla okrętu jest w ogólnym zarysie znany (może dowódca otrzymał jakieś dodatkowe wytyczne w instrukcjach pisemnych- warto to sprawdzić)-"Orzeł" miał udać się do północnej połówki sektora A3 (sektor patrolowy okrętów podwodnych oznaczony A3 obejmował obszar od 55 stopni 10'N do 54 stopni 30'N i od 03 stopni 30'E do zachodniego krańca obszaru ogłoszonego przez Niemców za niebezpieczny to jest do długości 04 stopnie 25' E). Gdyby okrętowi nic się nie przytrafiło po drodze, szacowano, że osiągnąłby sektor A3 wieczorem 24 maja. Gdy zastanowimy się nad tym zadaniem i kursem jaki okręt obrał, trzeba będzie wczuć się w skórę kpt. Jana Grudzińskiego. Jest jasne, że jeśli chciał postępować zgodnie z wytycznymi, nie zamierzał tracić czasu ani paliwa i wykreślił z Firth of Forth taki kurs, który pozwoliłby mu dotrzeć do sektora jak najszybciej. Trzeba tu wziąć pod uwagę informacje, jakie mógł posiadać o brytyjskich polach minowych i sprawdzić, czy jakieś nie przeszkadzałyby po drodze, stąd można by wprowadzić ewentualne zmiany kursu, które omijałyby względnie bezpiecznie znane zagrody. Nie posiadam jeszcze mapy, na której byłyby naniesione owe pola postawione przez Brytyjczyków do 8 VI 1940 r. (także te, o których mogli "Orła" nie zdążyć zawiadomić), ale jest to z czasem do wykonania przez specjalistów po zebraniu historycznych danych. Kpt. Grudziński oczywiście nie mógł wiedzieć wiele o niemieckich polach minowych i nie wiadomo, czy miał jakieś nakreślone na mapach nawigacyjnych. Przy tworzeniu trasy "Orła" potrzeba nam obrazu WSZYSTKICH znanych w tym czasie dużych pól minowych postawionych przez obie strony na Morzu Północnym, przy najmniej na trasie, jaką "Orzeł" płynąłby w obie strony. Kurs do Skagerraku nie wydaje się, patrząc od ujścia Firth of Forth zbyt skomplikowany-linia prosta na wschód, ale należy, biorąc pod uwagę powyższe co pisałem, uwzględniać ewentualne korekty kursów okrętu w drodze do sektora A3. Tu dochodzę do możliwej pierwszej hipotezy utraty "Orła" i to na samym początku patrolu. W listopadzie dowództwo U-bootwaffe wysłało U-21 pod dowództwem Fritza Frauenheima, aby u ujścia Firth of Forth postawił nieduże pole minowe. Wbrew pozorom, niektóre z tych pól były bardzo skuteczne, a dzięki niewielkiej liczbie min trudne do zlokalizowania. Stawiano je w ramach ofensywy minowej w wielu newralgicznych miejscach w pobliżu portów, gdzie koncentrowała się aliancka żegluga. Znam przypadek utraty aż sześciu statków na takim małym polu (postawionym przez U-22)-U-boot typu II-C mógł postawić 12 min w jednym rejsie. Miejsce, gdzie U-21 złożył swoje śmiercionośne "jaja", okazało się wkrótce płodne w pierwsze ofiary. Najpierw w dniu 21 XI 1939 r. na jedną z tych min natrafił lekki krążownik HMS "Belfast"(11500 ton). Eksplozja uszkodziła krążownik tak poważnie, że wyłączyła go z akcji na prawie cztery lata. Wybuch miał miejsce na pozycji 56 stopni 06'N,02 stopnie 55'W. Najgorsze, że alianci długo uważali, że "Belfast" otrzymał trafienie torpedą z U-boota, a nie wpadł na minę. Chyba nawet nie próbowano trałować tego akwenu. Skutki tego nie dały długo na siebie czekać. 21 grudnia 1939 r. kolejny wybuch miny U-21 położył kres istnieniu brytyjskiego okrętu pomocniczego HMS "Bayonet" (605 BRT), który zatonął na pozycji 56 stopni 05'N, 02 stopnie 32'W z trzema ofiarami w ludziach. Ta strata już powinna zaalarmować siły przeciwminowe na tym akwenie, ale chyba i tym razem nie zneutralizowały one skutecznie zagrożenia, być może nawet nie natrafiły wcale na miny. Dowodem na to stała się kolejna ofiara tego pola minowego: brytyjski statek "Royal Archer" (2266 BRT) ze składu konwoju FN-100 nadział się w dniu 24 lutego 1940 r. na kolejny "prezent" minowy od przeciwnika. Co ciekawe, pozycja jego zatonięcia była identyczna, jak uszkodzenia "Belfasta". Pytanie, jakie nasuwa się teraz w związku z wyruszeniem na patrol "Orła"-ile min z zagrody U-21 pozostało do tego właśnie czasu nie zlikwidowanych i czyhało na kolejną pechową jednostkę-jedną z wielu-poruszających się po tym dość ruchliwym akwenie? Jeśli nie zdetonowano żadnej z tych pozostałych min, mogło pod wodą tkwić ich nadal nawet około dziewięciu. Nie można wykluczyć, że kurs "Orła" został obrany tak nieszczęśliwie, że w tym miejscu natrafił na jedną z min jako czwarta ofiara zagrody U-21. To podejrzenie nasunęło mi się przy ostatnim radiogramie z "Orła"-tuż przed ujściem Firth of Forth. Radiostacja "Orła" zamilkła na dobre po tym ostatnim komunikacie-bardzo szybko, a powinien on z morza choć kwitować odbierane kolejne rozkazy wysyłane do niego z bazy w trakcie pokonywania kolejnych odcinków drogi do sektora A3 i w nim samym. Cisza radiowa nie mogła być ze strony "Orła" w tym wypadku aż tak rygorystyczna. Gdyby nasz okręt miał rzeczywiście pecha i zatonął prawie na samym "wyjściu" z bazy, to mając na uwadze charakter tego miejsca (samo ujście Firth of Forth) nie cieszyłbym się tak na perspektywę poszukiwań w tym miejscu. Ruch nadal w tym miejscu może być intensywny i dzisiaj, nie wiem jak jest z prądami i nanoszeniem mułów, ale możliwe, że wraki mogą tam niszczeć szybciej lub być coraz mocniej zasypywane tym mułem. Wraków może być tam z różnych epok cała masa, a sonar nie odbiera tak dobrze mocno zasypanych obiektów (słabo je rozróżnia). Wolałbym, żeby "Orła" nic tu nie spotkało, ale nie można tego wykluczyć. Pech chciał, że "Orzeł" wyruszył z bazy w nocy o godz. 23.00, a w przypadku tragedii i zatopienia okrętu nocą załoga miała mniejsze szanse, jeśli coś złego spotkało "Orła" wtedy. Po prostu nikt nie musiał tego zauważyć ani nie znaleźć ewentualnych rozbitków, a przy katastrofie tego typu (wejściu na minę), okręty podwodne są mniej odporne i toną często szybciej niż jednostki nawodne. Niektóre przetrwały w toku wojny wybuch miny (znam na razie kilka takich przypadków- na przykład HMS "Triumph" i zdobyty przez Niemców HMS "Seal" oraz kilka niemieckich U-bootów)- ale to był istny cud; okręty te były naprawdę w marnym stanie i ledwo zdołały wrócić. W wypadku tonięcia, na sygnał radiowy SOS z rOrłar1; mogło nie być czasu lub sam wybuch miny mógł zniszczyć na nim radio. Przyjmując, że "Orzeł" ominął i tym razem przykre minowe niespodzianki U-21 (a wcześniej wypływał na patrole bojowe podobną trasą sześć razy udanie), to teraz trzeba przejść do kolejnych możliwych hipotez utraty "Orła", rozważając w tym momencie, co mogło mu się przytrafić jeszcze w pierwszej fazie podróży pomiędzy angielskim brzegiem a sektorem, do którego zmierzał zgodnie z rozkazem. Przede wszystkim sprawdziłbym to, czego być może zaniechali historycy poszukujący odpowiedzi przede mną, co mogło stać się z okrętem podczas patrolu. Sprawdziłbym raporty o atakach alianckich sił lotniczych i okrętów nawodnych na U-booty z tego dokładnie przedziału czasowego (pomiędzy 23 maja a 8 czerwca). Pamiętając, że w toku wojny sojusznicy zatopili nam omyłkowo "Jastrzębia" i atakowali raz także "Dzika", nie można wykluczyć, że jakiś aliancki atak nie został przeprowadzony na "Orła" zanim ten podał swoje znaki rozpoznawcze. Czasami okoliczności mają się tak, że nie ma po prostu na to czasu. Piloci alianccy nie mieli jeszcze wówczas takiego doświadczenia, nie latało ich zresztą tak dużo. Tym bardziej o pomyłkę w identyfikacji nie było trudno, zważywszy, jak bardzo znienawidzonym wrogiem i nieuchwytnym, były w 1940 r. U-booty dla aliantów. Gdy napotykano wreszcie okręt podwodny, często w dół najpierw leciały bomby, potem dopiero sprawdzano czy celnie i na kogo. Te same obawy, co wysnuwam pod adresem lotników, miałbym wobec okrętów nawodnych aliantów patrolujących Morze Północne na tym akwenie i w tym czasie. Znam listę większości smutnych wojennych pomyłek, jakie w swojej książce pt. "Swój czy wróg" zawarł Paul Kemp i takiej możliwości nie wykluczam. Trzeba by było prześledzić wszystkie raporty o takich atakach (gdy miały miejsce) i ustalić, jakich jednostek po obu stronach dotyczyły. Po zaginięciu "Orła" sprawdzano, czy jakiś udokumentowany atak zaliczyła Luftwaffe lub jakiś okręt nawodny Niemców. Nic takiego nie odkryto, ale ja sprawdziłbym jeszcze dzienniki U-bootów. Wiemy, że 10 IV 1940 r. okręt podwodny HMS "Thistle" został zatopiony na M. Północnym przez U-4, a 9 maja 1940 r. francuski okręt podwodny "Doris" zatonął od torpedy U-9. Trzeba by było sprawdzić i ustalić listę wszystkich U-bootów, przebywających wtedy na M. Północnym w rejsach patrolowych, lub przez nie tylko przechodzących z innych akwenów. Nie wiem, czy któryś z tych okrętów nie odnotował w tym czasie przypadkiem jakiegoś nieudanego ataku na okręt podwodny przeciwnika. Znam przypadki wojenne, gdy dowódca okrętu podwodnego strzelał torpedy z daleka do jakiegoś celu i myślał, że spudłował, tymczasem z jakichś przyczyn nie słyszał z załogą celnego trafienia, po którym przeciwnik faktycznie poszedł na dno (to przytrafiło się na Pacyfiku dowódcy USS "Trepang"). Gdyby te wątpliwości udało się rozwikłać i uzyskać potwierdzenie, że nic podobnego w dokumentach nie ma, co mogłoby takie ataki kojarzyć z "Orłem", wtedy trzeba przejść do kolejnej możliwej i prawdopodobnej hipotezy r11; że okręt zatonął w rejsie bojowym na skutek błędu załogi. Mając na względzie same tylko nasze okręty podwodne z czasów wojny, poznałem siedem (!) przypadków, gdy błędy członków załogi mogły się tragicznie skończyć dla ich okrętów i samych marynarzy (wypadki te odnotowano przed wojną, w jej trakcie i po niej). Dochodzi do nich zazwyczaj, gdy poszczególni członkowie przemęczonej służbą załogi, zaczynają obchodzić rutynowe procedury bezpieczeństwa, idąc na tzw. "skróty". Niektóre okoliczności wypadków są tak zaskakujące, że nie byłyby do przewidzenia. Zarówno "Orzeł" jak i ORP "Sokół" przynajmniej raz opadły dużo głębiej poniżej głębokości określonej dla nich jako krytyczna. Pewien zapas wytrzymałościowy poniżej tej głębokości okręt posiada, ale i on w pewnym momencie się kończy i dochodzi do zmiażdżenia kadłuba. Błędy te wyniknęły z powodu niedomknięcia odwietrznika. Na "Orle" zbiornik szybkiego zanurzenia niepokojąco szwankował (odwietrznik się zacinał) i tej jego wady do końca chyba nie zdążono wyeliminować, bo jednostka nie poszła do stoczni przed siódmym patrolem bojowym. Na "Sokole" ewidentnie sprawę "zawalił" członek załogi, który nie przestrzegał prawidłowej procedury (przypadek opisany w "Torpedzie w celu" B. Romanowskiego). W obu tych przypadkach jeszcze ich załogi zdołały opanować na czas sytuację i odwietrzniki wreszcie zamknąć. Zwarcie w klaksonie alarmowym na "Wilku" omal nie kosztowało życia jego wachty i całej załogi, bo okręt zaczął się zanurzać po samoczynnym ryknięciu klaksonu jeszcze z otwartym włazem i załogą wachtową na pomoście. Okręt uratował dowódca, bo najpierw domknął właz, a potem szybko wynurzył "Wilka", gdy zorientował się, że wachta na kiosku nie zeszła pod pokład. Tak uratował kpt. Romanowskiego... Najbardziej przerażające dwa błędy dotyczyły "Dzika". Za pierwszym razem okręt zaczął się zanurzać, nim przełączono napęd z Diesli na elektryczny, skutkiem czego było wybranie powietrza przez Diesel z wnętrza okrętu w mgnieniu oka. Część załogi włącznie z kapitanem Romanowskim straciła przytomność w centrali. Na szczęście reszta załogi opanowała sytuację, która całą załogę mogła kosztować życie, gdyby potrwała nieco dłużej. Przemęczenie załogi "Dzika" odbywającej patrol na usianym minami akwenie M. Egejskiego w 1944 r., spowodowało niebezpieczny błąd złamania procedury prawidłowego obchodzenia się z torpedą przez kogoś z obsługi przy jej przeglądzie. Skutkiem tego torpeda samoczynnie wystrzeliła niszcząc pokrywę zamkniętego aparatu i uszkodzona zaczęła się kręcić wokół okrętu, omal go nie trafiając. W krytycznym momencie (zwrot dowódcy nie pomógł) torpeda sama wyskoczyła z wody przelatując nad pokładem i wpadając do morza po przeciwnej stronie. Okręt dał radę się zanurzyć i uciec "szalonej torpedzie", która kręciła się nad nimi, zmieniając kursy. Torpedy, które z powodu uszkodzenia sterów zatoczyły krąg, zatopiły w toku II wojny przynajmniej kilka jednostek podwodnych obu stron (w tym 2 amerykańskie). Szalenie niebezpieczny dla okrętu podwodnego jest wybuch jego akumulatorów na pokładzie. Taki wypadek zdarzył się na "Rysiu" przed wojną i na "Sępie" wiele lat po wojnie. Wtedy wśród załogi w mgnieniu oka rozchodzi się zabójczy chlor i może zabić załogę, jeśli nie ma czasu na odpowiednią reakcję. Najgorzej, gdyby spotkało to jednostkę głęboko pod wodą. Okręt, który by szedł na powierzchni, miał większą szansę przetrwać coś takiego, bo szybko można było okręt przewentylować, a załogę ewakuować z wnętrza. Dużo zależało od stopnia wyszkolenia załogi, szybkiego użycia masek i wywietrzników. Oczywiście, nie można nic już poradzić, gdy sam wybuch zabije część członków załogi i to w najważniejszym miejscu. Ważne, by załoga okrętu miała czas na wdrożenie procedury awaryjnej. Teoretycznie i na "Orle" mogło dojść do każdej z wymienionych ewentualności, skoro przytrafiły się i innym jednostkom. Trzeba pamiętać, że załoga "Orła" była przemęczona ponad miarę bardzo trudną kampanią norweską (kapitan Grudziński wymienił przed siódmym patrolem tylko paru jej ludzi z "Wilkiem" i po patrolu chciał na dłużej dać odpoczynek załodze i sobie) przez co błąd załogi albo niebezpieczna awaria techniczna mogły mieć na okręcie, niestety, miejsce. Mogło do niej dojść w każdym miejscu i czasie trwania patrolu. Przed II wojną światową na Bałtyku jeszcze ORP "Żbik" omal nie został stracony, z powodu niefortunnego opuszczenia się na dno w miejscu, gdzie było ono muliste. Okręt po jakimś czasie tak dokumentnie "przyssało" do podłoża, że żadne próby podniesienia okrętu przez załogę (opróżniania zbiorników, manewrów motorami i innych) nie dały rezultatów. Pomoc nie byłaby możliwa, nawet w przypadku wypuszczenia boi alarmowej, bo nie posiadaliśmy wtedy okrętu ratunkowego z prawdziwego zdarzenia, jak na przykład Amerykanie. Gdy przerażona załoga "Żbika" była już pewna, że z tego nie wyjdzie żywa, okręt odkleił się wreszcie z dna samoczynnie i wypłynął na powierzchnię. Utrata okrętu z tej przyczyny byłaby najgorsza dla ekip poszukujących wraku "Orła". Pozycji zatonięcia nie można wówczas logicznie wykalkulować (jak w przypadku sprawdzenia położenia pól minowych) i jego znalezienie byłoby wtedy najtrudniejsze, trzeba do tego naprawdę dużego szczęścia lub odkrycia przypadkowego, jak niemieckiego U-869 u brzegów New Jersey. Nikt nigdy by nie podejrzewał, że ten okręt tam jest, bo nie odebrał on w trakcie działań bojowych rozkazów kierujących go zupełnie gdzie indziej. Równie trudne byłoby znalezienie wraku w tym przypadku, gdyby "Orzeł" padł ofiarą miny dryfującej. Załogi naszych okrętów spotykały w toku wojny wielokrotnie miny zerwane z uwięzi i próbowały je zazwyczaj rozstrzeliwać. Sztormy i inne przyczyny powodują, ze miny potrafią oderwać się od swoich wózków kotwicznych (następuje przerwanie minliny) z miejsca, gdzie były pierwotnie postawione i dryfują w nieprzewidywalne miejsca, niesione przez fale i morskie prądy. W dzień da się je dostrzec na powierzchni, można je wtedy ominąć lub zniszczyć ostrzałem, gorzej, gdy taką minę napotka na swej drodze okręt wojenny lub statek każdej ze stron nocą. W ciemnościach wachta może nie dostrzec kształtów pływającej miny na czas, co miewa katastrofalne skutki, gdy do tego dojdzie. Wiele okrętów i statków tonęło w trakcie obu wojen światowych w odległości kilku lub kilkunastu mil od skraju większego pola minowego, gdy jakaś z min odczepiła się od wózka kotwicznego i zdryfowała w nieprzewidywalne miejsce. Możliwe, że polska ekipa poszukiwawcza z lata 2008 r. była bliska odkrycia zatopionego "Orła", gdyby wpadł na dryfującą minę w promieniu kilku lub kilkunastu mil od dokładnie przebadanych rejonów pól minowych 16a i 16b. Mogło mieć to miejsce także bliżej angielskich brzegów. Mało brakowało, a ORP "Wilk" także zginąłby w ten sposób, gdy podczas własnego patrolu w dniu 11 grudnia 1939 r. minął w odległości 20 m od prawej burty dryfującą minę czopową zerwaną z uwięzi po niedawnych sztormach. W tym samym miesiącu do bazy z trudem dowlókł się okręt podwodny HMS "Triumph", któremu wybuch miny na M. Północnym zdewastował strasznie dwa przedziały dziobowe i to też na drodze do Skagerraku. Nie jest mi wiadomo, czy wszedł na postawione przez przeciwnika pole minowe, czy napotkał pojedynczy "egzemplarz". Załóżmy jednak, że "Orła" i w tym patrolu ominęły zagrożenia ze strony wszelkich min - także tych z największych badanych niemieckich pól minowych, które o zagładę okrętu podejrzewano najbardziej. Istniała jeszcze wersja, że w drodze powrotnej "Orzeł" prawdopodobnie wszedł na nowe brytyjskie pole minowe, o którym nie zdążono go powiadomić, ale trzeba by było ustalić dokładnie, o które z nich mogło chodzić. Meldowany przez brytyjskie stacje nasłuchowe usłyszany silny wybuch z 25 maja 1940 r.-prawdopodobnie na 57° szerokości północnej i 3°40' długości wschodniej, czyli w rejonie, gdzie była zbadana przez polską ekspedycję niemiecka zagroda minowa, skojarzono z możliwą tragedią "Orła", ale polscy badacze odnaleźli na "terenie" starej zagrody wrak zatopionego statku handlowego, który właśnie wtedy mógł wpaść na minę. Namiar stacji podsłuchowych na podobne odgłosy nie zawsze musiał być precyzyjny, a wybuch bomby lotniczej czy głębinowej podobnie brzmi. Kolejna hipoteza, jaką wziąłem pod uwagę, była raczej mało rozważana ale moim zdaniem nie sposób jej pominąć, wyjaśniając losy "Orła". Chodzi o możliwość przypadkowego zderzenia z jednostką nawodną lub zatopionym na M. Północnym wrakiem. Radiogram z popołudnia 1 czerwca [Captain (S) 2's 1506/1] nakazywał dowódcy ORŁA opuścić po zachodzie słońca sektor A3 i przejść do sektora A1 (który rozciągał się od 56 stopni 30'N do 55 stopni 45'N, a granice wschodnią i zachodnią miał takie same, jak sektor A3), dokąd okręt powinien dotrzeć około północy. Radiogram z przedpołudnia następnego dnia [Captain (S) 2's 1002/2] nakazywał dowódcy ORŁA udać się pośpiesznie o 09.00 rano 3 czerwca poprzez punkt o współrzędnych 57 stopni N, 04 stopni 10'E do obszaru wokół pozycji 57 stopni N, 06 stopni E, w którym okręt miał zluzować HMS Trident, który z kolei miał wieczorem 2 czerwca opuścić sektor i odejść do bazy w Rosyth. Dowódcy ORŁA zalecono też, by na wschód od 05 stopni E, który to południk był granicą zasięgu ataków nieprzyjaciela z powietrza, pozostawał w zanurzeniu. Okręt mógł do nowej pozycji wieczorem 3 czerwca. W rozkazie zalecono dowódcy "Orła" pozostawanie okrętu w stanie zanurzonym jak najdłużej, na ile to będzie w danej sytuacji możliwe. Znając tragiczny przedwojenny wypadek brytyjskiego podwodnego monitora M-1, staranowanego przez szwedzki statek, a także przypadki przypadkowego uszkodzenia kilku U-bootów w kolizjach ze statkami alianckimi (U-25, U-333 i inne), mam na uwadze, że do czegoś podobnego mogło dojść. Charakterystyczne jest to, że jednostki nawodne wychodzą z takich zderzeń raczej lekko uszkodzone, często kapitanowie brali takie przypadki za najechanie na jakieś elementy zatopionego wraku i po odpowiednim zapisie zdarzenia i miejsca w dzienniku płynęli dalej. W toku wojny coś podobnego pozostanie prawie niezauważone i szybko zapomniane, sprawa przedwojennego zatopienia M-1 wyjaśniła się po nagłośnieniu sprawy przez media-dlatego Szwedzi dopiero zorientowali się w swej winie (w doku na kadłubie znaleźli farbę z kadłuba brytyjskiej jednostki). Gdyby doszło do czegoś takiego podczas ostatniego patrolu "Orła" na M. Północnym, to szanse na znalezienie podobnego dowodu z dziennika czy kadłuba uszkodzonej jednostki byłyby minimalne, prawie żadne. Jeszcze gorzej miałaby się sprawa, gdyby "Orzeł" płynąc w zanurzeniu, wpakował się na jeden z licznych zatopionych starych wraków, spoczywających już wtedy w sporych ilościach, na dnie M. Północnego, pamiętając czasy i pierwszej wojny światowej i inne okresy, gdy tonęły statki. Przekonałem się na kilku wojennych przykładach, że jest to zupełnie możliwe. Czytając dawno temu "Żółtego Tygrysa" pt. "Umarli wracają do baz..." zapamiętałem wojenną historię radzieckiego okrętu podwodnego typu "M", który na Bałtyku zatopił w ataku niemiecki transportowiec, a następnego dnia wykryty przez niemieckie okręty w pobliżu miejsca niedawnego ataku, uderzył we wrak zatopionej przez siebie jednostki na głębokości kilkudziesięciu metrów, gdy uciekał spod gradu niemieckich bomb głębinowych! Okręt ocalał, ale miał poważne uszkodzenia przedziału dziobowego, w którym przecieki z ogromnym trudem załatano. Morze Północne w wielu miejscach nie jest wcale takie głębokie, dopiero bliżej brzegów norweskich i Sundu głębokości wzrastają niebotycznie. Okręt podwodny, płynąc na znacznej głębokości, ale nie tak odległej od dna, może zderzyć się z wrakiem, którego przecież nie widzi. Z reguły okręty podwodne sondowały dno, gdy płynęły blisko niego, ale wraki potrafią spoczywać na nierównym dnie w różnorakich pozycjach i sterczeć również ku górze częściami kadłuba i innych elementów dużo wyżej od dna! Gdyby hydroakustyk na okręcie podwodnym nastawił się jedynie na odbiór szumów z powierzchni i wokół okrętu, to zatopionego cichego wraku na pewno by nie usłyszał. Mógłby go wykryć tylko wtedy, gdyby wysłał w odpowiednim czasie sondowy "ping". Zakładając, że okręt podwodny porusza się jednak w głębinie dla oszczędności energii niezbyt szybko i przy zderzeniu nawet niespodziewanym zdołałby ocaleć, skupmy teraz uwagę na kolejnych możliwych hipotezach, zwłaszcza tej w przeszłości bardzo głośnej - o zatopieniu "Orła" omyłkowo przez sojuszniczy okręt podwodny. Gdy zapoznałem się z artykułem pana Tomasza Kawy, próbującego rozwikłać tajemnicę wizyty tajemniczego radiotelegrafisty brytyjskiego u Feliksa Prządaka, jednego z ocalałych z "Orła" członków załogi (bo nie popłynął na patrol z powodu choroby)-w mojej głowie narodziła się hipoteza zupełnie nowa, po części potwierdzająca wnioski pana Kawy, a po drugie kierująca moje przypuszczenia w zupełnie nowym kierunku. Z pewnością radiotelegrafista odwiedził naszego chorego marynarza, ale przypuszczam, że pan Feliks Prządak, pisząc po wielu latach swoje wspomnienia, niektóre fakty mógł zniekształcić, albo nie należycie zinterpretować wtedy w 1940 r. wszystkiego tego, co usłyszał wówczas od Brytyjczyka, jeśli wówczas jego własny wyuczony angielski nie był na przykład wysokiego lotu. Trzeba też pamiętać, że był chory w momencie odwiedzin swego gościa i to nie ułatwiało mu dobrego "odbioru" zasłyszanych nieoczekiwanych informacji. Zauważyłem, i to potwierdził mi pewien program telewizyjny na temat ludzkiej pamięci, że już kilka lat po wydarzeniach, zwłaszcza tak ekstremalnych jak wojna, u ludzi (a zwłaszcza weteranów wojny) narasta skłonność do mylenia dat wydarzeń i samych ich szczegółów. To było wyraźnie widać np. u żołnierzy batalionu "Zośka" z powstania warszawskiego (i ich wspomnieniach opublikowanych po wojnie w książce). A Feliks Prządak opublikował swoją relację po 24 latach! Pierwsza wątpliwość jaka mi się nasuwa-odnosi się do daty odwiedzin brytyjskiego radiotelegrafisty u chorego Prządaka. Nie wiem, czy swoją relację opublikowaną w 1964 r. napisał osobiście, czy dyktował ją jakiemuś rozmówcy, w każdym razie podał w niej, że Brytyjczyk odwiedził go 26 maja około godz. 7.00 rano z wieścią o zatopieniu omyłkowym "Orła" dokonanym przez holenderski okręt podwodny. Te wersję powtarzał w swej książce za Prządakiem pisarz marynistyczny Jerzy Pertek w "Wielkich dniach małej floty". Czepiam się tej daty nie bez powodu, bo zaraz udowodnię, jak jej dokładność niesamowicie będzie istotna. Już na wstępie zauważyłem w artykule pana Tomasza Kawy, że pan Prządak pomylił godzinę wyjścia "Orła" na swój ostatni patrol (pod warunkiem, że to był jego błąd, a nie pisarski p. Kawy). Podał, że "Orzeł" wyszedł na partol o godz. 18.00 dnia 23 maja, a wiemy, że w rzeczywistości o godz. 23.00 (przynajmniej tak czytałem w kilku innych źródłach). To już mówi o jego możliwej tendencji do błędów wynikających z zapomnienia po latach. Gdyby pan Prządak w trakcie wojny prowadził jakiś notatnik i go posiadał, a zwłaszcza ZAPISAŁ w nim datę wizyty brytyjskiego radiotelegrafisty z tragiczną wiadomością niedługo po zaistniałym fakcie, byłbym wtedy pewien, że się nie pomylił w dacie. Najlepiej by było, gdyby taki notatnik zachował się do dziś. A teraz nie ma przecież możliwości, by pana Prządaka o cokolwiek spytać, zresztą jego pamięć pod koniec życia byłaby jeszcze bardziej zawodna. Gdyby się okazało, ze ta wizyta i słynna rozmowa miała miejsce 28 maja, a nie 26 maja, jak podawał pan Feliks Prządak, wówczas miałbym więcej powodów, by podejrzewać rzeczywiście jeden konkretny sojuszniczy okręt podwodny o pomyłkowy atak torpedowy na "Orła". Warto zauważyć, że słowa "dwudziestego szóstego" i "dwudziestego ósmego maja" brzmią tak niesamowicie podobnie, że ktoś piszący relację za świadka mógłby popełnić błąd faktograficzny, gdyby go dokładnie nie usłyszał. Ale i sam autor relacji MÓGŁ popełnić błąd w dacie po latach, jeśli nie miał jej nigdzie zapisanej! W swym artykule pan Kawa dokładnie wyjaśnia, że nie mogło być mowy o tym , by wtedy w działaniach na Morzu Północnym i to w pobliżu "Orła" mógł brać jakikolwiek holenderski okręt podwodny. Zaczęły one wychodzić na pierwsze patrole dużo później, a jedyny czynny w akcji holenderski "O-13" działał wtedy na kanale La Manche. Jeden atak torpedowy w dniu 20 maja przeprowadził francuski "Antiope", ale chyba celem jego chybionego ataku był prawdopodobnie niemiecki okręt podwodny typu II C. "Antiope" do tego strzelił 3 niecelne torpedy i zupełnie innym rejonie, Anglik przekazał Prządakowi informację o 4 torpedach wystrzelonych prawdopodobnie do "Orła" przez sojusznika, z których 3 miały trafić. Widać, że już to eliminuje Francuzów z podejrzeń, do tego data ataku z 20 maja była zbyt odległa, a Anglik przybiegł do Prządaka wkrótce po "świeżym" zdarzeniu, jakie miało miejsce w nocy tuż przed, albo już tego samego dnia, którego pana Feliksa odwiedził. Przygnębiony nagłością wieści Anglik nie czekałby kilku dni-zjawił się wkrótce po tym, co stało się- jego zdaniem - na morzu. Z artykułu pana Tomasza Kawy i danych, które zebrał, wynika jasno, że o ewentualny pomyłkowy atak torpedowy na "Orła" można podejrzewać tylko dwa okręty podwodne, które znajdowały się na Morzu Północnym w tym czasie co "Orzeł" i były możliwie najbliżej jego rejonu działania. Pierwszym był HMS "Trident", którego "Orzeł" miał po otrzymaniu rozkazów z bazy "zluzować", bo "Trident" już powracał do bazy, kończąc swój bojowy patrol. Drugim okrętem był HMS "Taku", który wyruszył do akcji z bazy niedługo po "Orle". rPatrol brytyjskiego HMS "Taku" rozpoczął się wyjściem z Rosyth 27 maja. Przy wyspie May okręt obrał kurs południowo-wschodni, a następnie skierował się niemal prostopadle w stronę zachodniej krawędzi rejonu A.3 (południowej jego części), do którego wszedł w godzinach rannych 28 maja. Od czterech dni na północ od niego operował nasz "Orzeł". W dzienniku okrętowym w dniu wejścia do rejonu A.3 występuje zapis: "Obranie celu: 134. Przechwycony 7.5' z przodu". Znając hipotezę Feliksa Prządaka, można by przypuszczać, że w dzienniku nastąpi teraz opis ataku... Następne rubryki są jednak puste, aż do godzin południowych, gdy "Taku" wynurzył się w celu sprawdzenia swej pozycji, biorąc namiar na słońce.r1; Gdy przeczytałem zacytowaną powyżej wzmiankę, zwłaszcza ten moment o pustych stronach, a także ujrzałem nazwisko dowódcy HMS Taku", w mojej głowie zapaliły się lampki alarmowe! Dowódcą okrętu był-Lt. Cdr. Voltelin James Howard Van Der Byl. Przybyły do Prządaka radiotelegrafista angielski prosił Polaka o dyskrecję, ponieważ w bazie otrzymano zakaz rozmów o tej możliwości tragicznej omyłki i tym samym Brytyjczyk narażał się na poważne konsekwencje służbowe. To zaś oznacza, że do jakiegoś ataku torpedowego na morzu rzeczywiście wtedy doszło. Gdyby wizyta Brytyjczyka u Prządaka miała miejsce 28 maja 1940 r., a nie 26 maja, jak napisał, to wtedy nagle wszystko zaczyna do siebie pasować. Jeśli dowódca brytyjskiego okrętu podwodnego zlokalizował we wczesnych godzinach rannych 28 maja 1940 r. jakiś okręt (a początek urwanego zapisu właśnie na to wskazuje), to mogło dojść do tego nawet niedługo po północy (to już nowy dzień). Szkoda, że w dzienniku przy zapisie o OBRANIU CELU nie ma dokładnej godziny. Podejrzewam jednak, że spostrzeżono jakiś okręt r11; boja z odległości 7,5 mili chyba nie byłaby do wypatrzenia. Jeżeli dowódca brytyjskiego okrętu podwodnego zdołał zaraz po tym zapisie wyjść na pozycję ataku i faktycznie wystrzelił torpedy do wypatrzonego okrętu, to po nagłośnionej niedługo po ataku sprawie możliwej pomyłki-storpedowania "Orła", mógł usunąć kompromitujące zapisy z dziennika z własnej inicjatywy albo na rozkaz. Przypomniała mi się kompromitująca pomyłka Niemców z "Athenią" z początków wojny-dziennik U-30 na rozkaz dowódcy niemieckiej floty podwodnej sfałszowano nieudolnie, wyrywając z dziennika autentyczne kartki i wklejając na to miejsce fałszywe zapiski. Dowódcy brytyjskiemu wystarczyło usunąć zapisy, ale ten początek, sugerujący możliwość ataku pozostał. Być może go przeoczono albo uznano za nieszkodliwy, bo rzeczywiście może wynikać z niego i inna rzecz. Skoro załogę i dowódcę okrętu oraz obsługę bazy lądowej zobowiązano do milczenia, a to sugerował rozmówca Prządaka, to sprawa naprawdę stała się tajemnicą wojskową na czas wojny. Zabieg tego typu, choć haniebny, miałby swój istotny, ważki i usprawiedliwiony cel: nie załamać morale ludzi całej 2 Flotylli. Gra toczyłaby się o sprawę niebłahą-niedawno stracono HMS "Thistle", potem HMS "Seal" i teraz nagle osławionego historią bałtycką i norweską "Orła". Jeśli wyszłoby na jaw, że tak jak HMS "Oxley" zginął i "Orzeł", część podwodników we flotylli mogła się załamać. I tak załoga ORP "Wilk" przeżyła kryzys po utracie kolegów i trzeba było używać mocnych argumentów, by przekonać ją do kolejnego wyjścia w morze. Dzięki rozmowie (wbrew zakazowi) Brytyjczyka z Prządakiem faktu możliwej omyłki nie dało się całkiem ukryć. A co z mitem, że atak wykonał okręt holenderski? Podejrzewam, ze brytyjski radiotelegrafista, sam zobowiązany tajemnicą, nie powiedział Prządakowi wszystkiego co do joty, świadomy konsekwencji służbowych zdradzenia tajemnicy objętej rozkazem. Mógł wcale nie podać Prządakowi nazwy okrętu atakującego, choć ją przypuszczalnie znał (odbierał z niego przecież radiogram!). Ale mógł podać Prządakowi główny człon nazwiska jego dowódcy lub znany we flotylli przydomek. Jeśli Prządak usłyszał tylko od Anglika nazwisko Van der Byla, albo dowiedział się, że strzelał "Holender" (taki przydomek Van der Byl mógł mieć), to mógł w ogóle skojarzyć ten atak z okrętem holenderskim! I na tym może polegać cała niezawiniona pomyłka Feliksa Prządaka, pokutująca całe lata, jeśli jako chory i nie Anglik-nie zrozumiał swego rozmówcy należycie! Na pewno zarzuciłbym tę hipotezę całkowicie, gdybym był pewny, że Prządak nie pomylił dat i pamięta je jak trzeba, albo miał zapiski potwierdzające to, co napisał. Raport o stanie uzbrojenia po powrocie HMS "Taku" z patrolu także by go oczyścił ze wszelkich podejrzeń jakie mógłbym mieć, jeśli by ten raport się zachował do dziś i nie brakowałoby na nim 4 torped. Ale jeśli fatalny atak stał się służbową tajemnicą, taki dowód można było także celowo zniszczyć. Ktoś z załogi HMS "Taku" obecny na tym patrolu- też wniósłby wiele do sprawy-gdyby jeszcze dziś żył i chciał o patrolu mówić prawdę. Tak czy owak, sam Feliks Prządak wystawił Brytyjczykom alibi - i wpisem daty (26 maja) w swe wspomnienia po latach i pomyłkowym posądzeniem o winę Holendrów zaraz po utracie "Orła". Dowodów winy przekonujących, że to Brytyjczycy, także nie ma i faktycznie lepiej, jeśli załoga HMS "Taku" zachowała w tym rejsie czyste konto i nie zatopiła swoich kolegów. Ja stawiam tylko możliwą hipotezę, obwinić Brytyjczyków naprawdę nie mogę. Na korzyść HMS "Taku" przemawia jeszcze jeden szczegół w relacji brytyjskiego radiotelegrafisty o nazwisku George Ritche (jeśli podał Prządakowi prawdziwe); według pana Feliksa zatopienie miało miejsce jeszcze PRZED PÓŁNOCĄ, a artykule Tomasza Kawy HMS "Taku" dotarł na miejsce możliwego ataku (jeśli myślimy o urwanych zapisach z dziennika) już rano, czyli PO PÓŁNOCY. I tutaj, niestety, musimy zaufać pamięci Feliksa Prządaka, bo innego źródła potwierdzającego to co mówił przecież nie ma. Czy atak odbyłby się przed, czy też po północy, to radiotelegrafista miał, po upewnieniu się wymianą informacji radiowych z okrętów (wzywał też bez skutku "Orła") kilka godzin na to, by potem zjawić się u Polaka. Ciekawe przy tym, czy w Anglii Prządak i jego nieżyjący już koledzy posługiwali się nadal czasem polskim, czy też zegarki ustawiali jak Anglicy? Różnica czasowa między naszym czasem a czasem Greenwich jest znaczna i w powyższych rozważaniach także istotna r11; w czasie środkowoeuropejskim to samo dzieje się "szybciej" niż dla Anglików. Gdy dla nas (i może wtedy dla Prządaka) byłaby to około 7.00 rano (według środkowoeuropejskiego czasu) to dla Anglika odwiedzającego chorego pana Feliksa byłoby jeszcze przed 6.00, a i to może mieć swoje znaczenie... Gdyby nasz okręt naprawdę trafiła salwa aż trzech torped, jednostka rozpadłaby się na części, być może trudno rozpoznawalne. Nikt z nas takiego losu naszej dzielnej załodze i okrętowi by nie życzył i oby naprawdę uniknął tej ewentualności, której na razie potwierdzić się nie da... Załóżmy jednak, że wszystkie poprzednie możliwe hipotezy nie były trafne i ORP "Orzeł" nie padł ofiarą żadnej z omówionych poprzednio wojennych niespodzianek. Coś takiego, jak bunt na pokładzie albo sabotaż r11; raczej na "Orle" wykluczam, prędzej takie skłonności byłyby większe na ORP "Wilk", który był już wtedy dość zawodny technicznie i część załogi nie miała do niego zaufania. Kusząca do rozważenia jest następna hipoteza Bogusława Wołoszańskiego r11; że ORP "Orzeł" zatonął po pojedynku z wrogim samolotem. Należy pamiętać tajemniczy niemiecki komunikat radiowy z 29 maja 1940 r. i pisemną informację z "Marine Rundschau"-że na M. Północnym trafiono i zatopiono bombą wrogi okręt podwodny. Nikt nigdy nie dotarł do jej źródła, ale Wołoszański wyjaśnił to dość przekonywująco. Śledząc wojenną historię "Orła" dostrzegłem, że marynarze naszego okrętu mieli dość powodów, by niemieckich lotników szczególnie nienawidzić. Na Bałtyku lotnicze bomby były powodem uszkodzenia sprężarki, co było pośrednio powodem wejścia do Tallina (głównym niesłuszna decyzja kmdra Kłoczkowskiego, tym bardziej, że okręt podobno posiadał jeszcze inne urządzenie tego typu). Po ucieczce z internowania bomby lotnicze omal nie trafiły "Orła" na osławionej nazwą z mapy mieliźnie-"Ławicy Strachu", gdy próbował zatrzymać niemiecki statek. Pod Norwegią zaciekłość ataków lotniczych na "Orła", zwłaszcza w piątym patrolu już po zatopieniu "Rio de Janeiro" była wyjątkowa r11; nie tylko koło okrętu spadły dziesiątki bomb z samolotów, ale jeszcze niemieccy piloci naprowadzali na nasz okręt "tropicieli" r11; uciążliwe patrolowce. Dwa razy bomby lotnicze spadły na "Orła" w trakcie ataku (na patrolowiec V-705) albo tuż przed nim (gdy chciał strzelać do jednostki konwojowanej). Raz w tym samym patrolu niemiecki lotnik "przyłapał" nasz okręt na wynurzeniu, i tylko sprytne tricki naszej załogi (strzelane znaki rozpoznawcze, obracanie okrętu dziobem do samolotu, by zakryć brytyjski znak rozpoznawczy na kiosku) zdezorientowały Niemca, poczęstowanego "na odchodne" ogniem "Lewisów", gdy przeleciał nad okrętem dla jego identyfikacji. "Orzeł" wtedy uszedł Niemcom, lecz ponad 110 bomb lotniczych i z okrętów mogły mieć wpływ na szereg usterek, o których pisał w ocalałym pamiętniku por. Sosnowski. Także wypadek z zacięciem odwietrznika zbiornika szybkiego zanurzenia (okręt opadł na 105 m!) mógł być tego powodem-bombardowania mogły pogłębić jego awaryjność. W szóstym patrolu rOrzełr1; nie napotkał jednostek przeciwnika, za to znowu zaskoczył go samolot, ale bez zgubnych dla okrętu skutków. Niektórzy z naszych historyków krytykowali czujność wachty, ale i niemieckie U-booty w toku II wojny często miały problem z wykrywaniem alianckich samolotów na czas, zwłaszcza gdy do nalotu wykorzystywały słońce za plecami. Trzeba teraz przypomnieć, że tuż przed ostatnim siódmym patrolem na "Orle" zainstalowano nareszcie zamki do działa głównego i 40 mm Boforsów (sprowadzonych z firmy szwedzkiej). Frustracja załogi "Orła" przez te wszystkie miesiące poprzednich działań musiała być spora, na myśl, że na lotniczy atak wroga nie mają czym skutecznie w praktyce odpowiedzieć (lekkie "Lewisy" miały mały zasięg). Hipoteza, że "Orzeł" w trakcie patrolu napotkał kolejnego powietrznego napastnika na swej drodze-jest możliwa jak najbardziej. Pamiętajmy, że 5 maja atak lotniczy zmusił do poddania załogę uszkodzonego "Seala". Trzeba nam tu wczuć się w nastroje załogi i samego kpt. Grudzińskiego. Pokusa zestrzelenia przeciwnika i wypróbowania 40 mm Boforsów przez artylerzystów po tylu miesiącach ich milczenia mogła być za silna. Jeśli przeciwnikiem był wolniejszy wodnosamolot, była nawet większa szansa, że "Niemca" da się zestrzelić. Przy pojedynku samolotu z okrętem może się zdarzyć jednak wszystko. Patrząc na pojedynki U-bootów z samolotami, okręty podwodne zdecydowanie wychodziły na nich gorzej -z reguły tonęło dwa razy tyle U-bootów niż spadało samolotów. Zdarzało się, że obaj przeciwnicy trafiali się wzajemnie i nie wracali do baz. Wołoszański zakładał, że mogło być tak samo z atakiem lotniczym na "Orła"-uszkodzony ostrzałem z rOrłar1; samolot mógł się jednak przebić przez jego zaporę ogniową i rzucić bomby, z których jedna trafiła w okręt lub tuż przy nim. Jeśli po tym ataku "Orzeł" zatonął naprawdę (a załoga miałaby małe szanse na ratunek w zimnych wodach M. Północnego), to tajemnicę braku źródła informacji o trafieniu go bombą można wyjaśnić w ten sposób r11; pilot niemiecki zdołał zameldować o skutku swego ataku, ale nie zdołał już dociągnąć uszkodzonym samolotem na lotnisko i również "rąbnął" w morze. Dowodów stuprocentowych na taki akurat przebieg zdarzeń, znów nie mamy, choć jest on możliwy. Na koniec trzeba przejść do ostatniej możliwej hipotezy r11; jaka mi się nasunęła r11; że "Orzeł" mógł zginąć jednak w wyniku ataku jednostek nawodnych przeciwnika. Pamiętając, że Niemcy podali kilka fałszywych komunikatów o zatopieniu polskich okrętów podwodnych na Bałtyku, przyjmijmy, że ewentualny atak lotniczy Niemcom się nie udał. Bomba mogła upaść niedaleko okrętu, ale ten po prostu się zanurzył i odpłynął. Często w takich okolicznościach pilotowi się wydaje, że trafił i jego zdaniem okręt wroga "tonie" (tymczasem normalnie się zanurza). Na ślad "Orła" mogły jednak wpaść jakieś okręty nawodne przeciwnika. Co prawda, nie znaleziono żadnego potwierdzenia na to w zachowanych źródłach o atakach jednostek nawodnych, ale wątpię, czy znajdzie się w nich udokumentowanie każdego ataku, jaki miał miejsce w tamtym czasie. Znając setki przykładów "profilaktycznych" ataków alianckich bombami głębinowymi na U-booty, których wynik pozostał nieznany dla atakujących, mogę sobie również wyobrazić, że któryś z ataków Niemców nie został udokumentowany, lub meldunek o nim po prostu do dziś nie ocalał. Przecież te jednostki, które mogły wykonać atak na "Orła", mogły też potem zatonąć w wyniku późniejszych działań wojennych razem ze swoimi dziennikami bojowymi, jeśli nie zdały ich wcześniej na ląd. Istnieje dowód na to, że jakiś gwałtowny atak miał miejsce podczas ostatniego patrolu "Orła"-mniej więcej w rejonie jego działań. Tu warto sięgnąć do zapisków dziennika bojowego trochę wcześniej "podejrzewanego" przeze mnie HMS "Taku". "Sobota 1 czerwca była natomiast zgoła odmienna... Krótko po północy "Taku" omal nie uderzył w metrowej wysokości czarną, stożkowego kształtu boję z doczepioną białą opaską. Przez noc panowała wokół cisza, przerwana nagle w godzinach rannych odgłosami większej liczby wybuchów - prawdopodobnie bomb, w pewnej odległości od HMS "Taku". Po zmroku ponownie zarejestrowano serię wybuchów. Okręt wynurzył się na godzinę przed północą. Powierzchnia morza była gładka jak lustro. Niebo zachmurzone. Widoczność od 1 do 3 mil. Odgłosy odległych wybuchów usłyszano ponownie w niedzielę w godzinach popołudniowych. HMS "Taku" zakończył patrol 12 czerwca dojściem do swej bazy w Rosyth. Lt. Cdr. Van Der Byl w dzienniku pod datą 1, jak również 2 czerwca nie podał kierunku, z którego pochodziły serie wybuchów. Oficjalna odpowiedź na "brak kierunku" znajduje się w raporcie z patrolu HMS "Taku", w którym zawarty jest też komentarz admirała Maksa Hortona dotyczący wydarzeń z 1 czerwca. W punkcie 3. czytamy: "[...] Zarejestrowane eksplozje 1 czerwca mogą mieć związek z utratą Polskiego Okrętu Podwodnego ORP Orzeł, który był na patrolu w północnej części tego samego rejonu." Zapiski HMS "Taku" potwierdzają, że w jakiejś odległości od brytyjskiego okrętu trwało "polowanie" okrętów nawodnych i może samolotów na jakiś cel (może na "Orła"), a do dziś historycy uparcie twierdzą, że nie potwierdzają tego żadne zgromadzone źródła. Nie muszą- jeśli te najważniejsze się nie zachowały. Wniosek admirała Hortona także może być trafny -jeden z tych tajemniczych ataków mógł zatopić "Orła", a wróg mógł nawet nie mieć o tym pojęcia. Także zatopienie wielu U-bootów potwierdzało się po atakach lotniczych i nawodnych jednostek alianckich dopiero po wojnie. Warto byłoby dowiedzieć się także o przygody na patrolu brytyjskiego okrętu podwodnego HMS "Trident", którego "Orzeł" miał w sektorze zmienić. Sprawdziłbym, czy atak bombami, słyszany przez HMS "Taku" z oddali, nie dotyczył właśnie jego, przypuszczam jednak, że nie, bo admirał Horton wiedziałby chyba o tym, gdy wyrażał swą opinię o utracie "Orła". Radiogram z 5 czerwca [Captain (S) 2's 1603/5] nakazywał dowódcy ORŁA zakończyć patrolowanie w dniu 6 czerwca o 22.00 i w położeniu nawodnym powrócić do Rosyth, gdzie okrętu oczekiwano rankiem 8 czerwca. ORZEŁ nie pojawił się w bazie w wyznaczonym terminie, wobec czego 8 czerwca w radiogramie nadanym o 12.12 polecono dowódcy ORŁA podać pozycję, lecz wezwanie pozostało bez odpowiedzi. 10 czerwca ORZEŁ został uznany przez Admiralicję Brytyjską za zaginiony. W dwa dni później wiadomość o stracie okrętu ogłosiło publicznie również polskie Kierownictwo MW. Po wypłynięciu ORŁA na patrol z okrętu nie odebrano żadnych radiogramów; z drugiej strony w źródłach niemieckich nie ma żadnych wzmianek o atakach na jednostki pływające w rejonach, w których ORZEŁ patrolował. Nie wynika z tego jednak, że okręt został utracony zaraz po wpłynięciu do swego pierwszego sektora patrolowego. Milczenie radia "Orła" także przyczyniło się do rozmnożenia tylu fascynujących hipotez na temat zaginięcia "Orła". Zamilkło po ostatnim radiogramie przed Firth of Forth. Gdy "Orzeł" wyruszał-radio działało. Jego milczenie potem, zwłaszcza w początkowej fazie rejsu jest niepokojące-"Orzeł" mógł chociaż kwitować wysyłane do niego radiogramy, a to nie miało jednak miejsca. Mogło to oznaczać, że okręt spotkało coś złego dość szybko, albo że radio "nawaliło". Już w sektorze planowanych działań bardziej zrozumiała byłaby celowa cisza radiowa ze strony kpt. Grudzińskiego, jeśli obawiał się namierzenia własnych radiogramów przez przeciwnika. Słyszałem też w jednym z czytanych historycznych opisów działań flotylli, że przestrzegania ciszy radiowej nawet od kapitanów okrętów 2 Flotylli wymagano, dlatego dość długo nie wyrokowano co do losu "Orła". Pewność, że okręt mógł zatonąć w akcji, otrzymano dopiero, gdy okręt nie podał swej pozycji na wyraźny rozkaz z bazy. Podobny dylemat powtórzył się w wypadku zaginięcia holenderskiego okrętu podwodnego "O-13" w czerwcu 1940 r. I on nie odezwał się ani razu po wypłynięciu z bazy na patrol i też jest poszukiwany do dziś przez badaczy holenderskich. Wiemy, że o jego staranowanie w wyniku omyłki podejrzewa się naszego "Wilka", lecz wszelkie wątpliwości może rozwiązać tylko odkrycie wraku. Podobnie jest z naszym "Orłem". Na pewno ważne jest to, że i dzisiaj istnieją tacy ludzie, którzy chcą rozwiązać zagadkę śmierci obu załóg do końca, bo na to na pewno zasłużyły, a zwłaszcza nasz okręt, odznaczony dwukrotnie najwyższym odznaczeniem Orderu Virtuti Militari. Trzymajmy kciuki za to, by wreszcie tajemnica "Orła" została do końca rozwikłana i któraś z hipotez prezentowanych wyżej potwierdziła się, eliminując inne. Poznawszy zagadkę tajemniczego DRUGIEGO filmu, który mogli nakręcić Norwedzy w latach dziewięćdziesiątych na dnie morza podczas prac nad rurociągami z Norwegii do Niemiec, (poza nakręconym na pierwszym filmie odkrytym holenderskim "O-22"), możemy zbliżyć się do rozwikłania tej tajemnicy naprawdę, o ile już nie została przez kogoś odkryta i nie upubliczniona z jakiegoś powodu. Tajemniczy list od kogoś, kto widział na nakręconym przez załogę statku badawczego filmie wrak okrętu podwodnego z charakterystyczną łagodną linią kiosku, bulajami na nim i bocznymi drzwiami w jego przedniej części, nie może zostać zignorowany, a ten film musi zostać odnaleziony, jeżeli nadal istnieje. Życzę i sobie, i wszystkim miłośnikom historii "Orła"- byśmy doczekali już niedługo rozwikłania tajemnicy. TADEUSZ KASPERSKI
Rozważając hipotezę pana Prządaka, zastanawiałem się, czy w 1964 r. nie wywierano na niego jakiejś presji politycznej, np. by oskarżył "Zachód". Chyba jednak nie, bo wtedy namawiano by go, aby oskarżył Anglików a nie Holendrów. Pan Prządak - moim zdaniem - pozostał wierny temu w co sam wierzył w swych relacjach i takiej presji chyba w ogóle nie było.
Ostatnie moje małe odkrycie wyjaśnia, czemu Brytyjczycy tak się obawiali, że "Orzeł" mógł wejść na ich własne pole minowe. Oto cytat w jezyku angielskim z uboat.net:
The date of loss might have been 8 June. When Orzel was returning to Rosyth she might have hit a mine in a new German minefield, 16B, which was located near the British minefield.
Wynika z niego, że Niemcy postawili pole minowe 16b tuż przy istniejącym już brytyjskim polu minowym. O polu 16b Anglicy nie wiedzieli aż do 1941 r., gdy przechwycili Enigmę.
To wyjaśnia różnicę w interpretacji angielskiego oświadczenia - winili swoje a nie niemieckie miny, choć okręt mógł wejść na każde z tych pól. Teren pola 16b starannie zbadano, lecz nie wiem, czy szukając w lecie 2008 r. "Orła", nasza ekipa poszukiwawcza - biorąc pod uwagę także angielskie pole minowe - wystarczająco poszerzyła obszar poszukiwań. Dodatkowo rozważnie dodali strefy poszukiwań w obie strony po około 8 kilometrów na zachód i wschód od znanej im pozycji niemieckiego pola minowego, biorąc pod uwagę możliwy wojenny błąd nawigacyjny przy stawianiu pola 16b (w stosunku do pozycji zadeklarowanej), nie wiem jednak, czy objęło to także idealnie cały obszar brytyjskiego pola minowego, bo nie udało się do dziś ustalić jego rozmiaru ani ilości postawionych min. Ekipa poszukiwawcza ustaliła po znaleziskach wózków kotwicznych od min, że zagroda 16b była postawiona o około milę na wschód od pozycji podawanej dotąd. Anglicy prawdopodobnie postawili swoje pole zaraz po Niemcach i chcieli to zrobić niemal w tym samym miejscu co oni (!), na szczęście dla siebie ukończyli bez katastrofy stawianie swoich min tuż przed wyjściem "Orła" w morze. Widocznie Anglików uratował również mały błąd we własnej nawigacji co do swych planów stawiania min - o milę lub dwie, tyle, że na zachód.
Nie mylić drugiego pola 16a z polem angielskim, bo sam raport naszej ekipy poszukiwawczej z lata 2008 r. podaje, że i to pole postawili Niemcy pięcioma okrętami (ustaliłem, że były to niszczyciele "Richard Beitzen" "Bruno Heinemann", "Hermann Schoemann", krążownik lekki "Köln" i awizo "Grille", więc okazuje się - że w większości wszystkie większe niemieckie okręty, jakie Niemcom pozostały czynne po kampanii norweskiej) w nocy z 18 na 19 maja 1940 r. a pole 16b następnej nocy z 19 na 20 maja 1940 r. Spotykałem też informacje przesuwające noc stawiania min w obu zagrodach o noc wcześniej - ale chyba ta późniejsza datacja jest właściwa. W kronice niemieckiej jest też data 17/18 V w stosunku do pola 16a i 19/20 V w stosunku do pola 16b. Ta przerwa jednej nocy w działaniu Niemców jest możliwa w przypadku konieczności pobrania nowego zapasu min przez zespół niemiecki w bazie.
Wspominany przeze mnie atak francuskiego okrętu podwodnego "Antiope" z 20 maja 1940 r. uboat.net identyfikuje jako pomyłkowe ostrzelanie 3 torpedami bratniego francuskiego okrętu podwodnego "La Sybille" w pozycji 53 st.23'N, 03 st.44'E.
Za to niecelny atak salwą torped ze strony do dziś niezidentyfikowanego alianckiego okrętu podwodnego z 24 maja 1940 r. , dokonany przeciw niemieckiemu okrętowi podwodnemu U-62, mógłby dotyczyć ORP "Orzeł", jeśli pozycja ataku z dziennika bojowego U-boota pokryłaby się z możliwym rejonem działania polskiej jednostki lub trasą do wyznaczonego sektora.
Do hipotez możliwej utraty "Orła" można jeszcze dodać atak samolotu bombami na wynurzony peryskop "Orła". Samoloty niemieckie atakowały tak "Orła" dwukrotnie podczas piątego patrolu, ale wtedy serie bomb chybiły. Gdyby "Orzeł" odebrał jakimś cudem rozkazy i przemieścił się do najbardziej wysuniętego na wschód w rozkazach sektora, to mógł być nękany przez patrolowce i samoloty przeprowadzające akcję "wymiatania" przed planowanym przejściem w rejonie sektora pancerników "Gneisenau" i "Scharnhorst" w początku czerwca 1940 r. zmierzających na operację "Juno". Odgłosy akcji przeciwpodwodnej w tym czasie słyszał z daleka HMS "Taku". W wydanej niedawno książce E. Sopoćki o piątym patrolu zawarta jest informacja, że i wtedy przed planowanym przejściem konwoju patrolowce nękały okręt, a "nasi" patrolując w sektorze spodziewali się "wizyty" niemieckich pancerników także w kwietniu, do czego jeszcze wtedy nie doszło.
Ataku na U-62 w maju mógł dokonać inny okręt, jeśli trasa U-62 w uboat. net jest wyrysowana prawidłowo - wtedy byłoby to za daleko na południe od rejonu działań "Orła".
w 03 March 2009 20:30
w 12 March 2009 11:29
w 01 April 2009 22:18
w 06 May 2009 22:02
w 12 January 2010 19:04
w 12 September 2010 18:52