Jak "ORZEŁ" dołączył do floty brytyjskiej.- Relacja z tygodnika "Polska Walcząca - Żółnierz Polski na Obczyźnie" część 1
16 listopada ub. r. [red:1939] byłem obecny, jak generał Sikorski i admirał Świrski odwiedzili dwa polskie statki podwodne i asystowałem przy wręczeniu odznak honorowych kilku dzielnym oficerom i marynarzom obu łodzi; tylko, że wówczas admiralicja brytyjska poprosiła mnie o zachowanie zupełnego milczenia o tej wizycie. Dziś wolno już mówić o tych podróżach patetycznych, zuchwałych, pełnych niespodzianek.
Marynarze "Orła" są bardzo dumni ze swojej łodzi podwodnej i podkreślają, że ich statek jest najlepszy z całej podwodnej floty polskiej. Nie ma wątpliwości, że dokonał on podroży trudnej, płynąc przez sześć tygodni pomiędzy niemieckimi minami, zaporami, wyspami, skałami, bez mapy i prawie bez instrumentów nawigacyjnych.
Historia tej odyssei przypomina najśmielsze przygody romansów awanturniczych.
POCZATEK WOJNY
"Orzeł" rozpoczął wojnę z załogą składającą się z komendanta, zastępcy komendanta, czterech oficerów i 54 marynarzy i jak wszystkie polskie łodzie podwodne usiłował znaleźć w pierwszych dniach wojny jakiś statek nieprzyjacielski. Niestety. Na całym Bałtyku nie było śladu ani barki, ani statku handlowego. Niemcy nie odważyli się wypływać z obawy przed torpedami.
Po kilku dniach patrolowania "Orzeł" został zaatakowany przez statki wojenne, które rzuciły na niego ... [red: brak tekstu] zostanie pod wodą ze zgaszonymi motorami aż do wieczora. Gdy narastała noc wyruszył w stronę wybrzeża niemieckiego zostając ciągle pod wodą. W pobliżu wyspy Goetland przepłynął pod zaporą min, słysząc jak odbijały się o jego boki. Tam pełnili straż przez 10 dni, obserwując bacznie horyzont. Raz tylko przepłynął statek handlowy, zbyt daleko, aby go można dosięgnąć. Wszystkie inne statki utrzymywały swój kurs na wodach terytorialnych na północ od Goetland.
PRZYBYCIE DO ESTONII
Wobec tego, że komendant zachorował na tyfus, a jeden z kompresorów był uszkodzony "Orzeł"zawrócił się dnia 13 września do Estonii z prośbą o pozwolenie zawinięcia do jednego z jej portów, aby naprawić uszkodzenia i wysadzić na ląd swego chorego. Polska łódź podwodna wpłynęła do Tallina, gdzie natychmiast ustawiono straż dookoła statku. Jeden z oficerów estońskich uprzedził zastępcę komandora, że lepiej będzie dla jego okrętu, jeśli natychmiast opuści port. Oficer polski powiedział mu, że według umowy międzynarodowej ma prawo pozostać przez 24 godziny w porcie neutralnym, aby móc dokonać potrzebnych reperacji. Estończycy zgodzili się na to, że okręt zostanie przez 24 godziny przy brzegu. Na nieszczęście "Orła" w porcie stał niemiecki statek handlowy "Thalatta", który miał następnego dnia stamtąd wyruszyć. Prawo międzynarodowe nakazywało polskiej łodzi podwodnej pozostać w porcie co najmniej jeszcze 24 godziny po odpłynięciu statku nieprzyjacielskiego.
Jak tylko "Thalatta" ujrzał polską łódź podwodną, natychmiast sciągnął chorągiew, zamaskował swoje imię zakrywając je brezentem i swoje odznaki na burtach. W nocy z 14-go na 15-go września "Thalatta" opuścił port. W chwili odjazdu statku niemieckiego na pokład "Orła" weszli marynarze estońscy. Polacy przypuszczali, że przyszli po to, aby pomóc przy reparacjach, ale ta iluzja szybko się rozwiała. Oficerowie i marynarze mieli po prostu rozkaz zajęcia statku i objęcia nad nim straży. Gdy komendant Grudziński udał się z wizytą do poselstwa polskiego, ze zdziwieniem usłyszał, że władze estońskie nie zawiadomiły wcale o przybyciu polskiej łodzi podwodnej, ale natychmiast dały o tym znać poselstwu niemieckiemu.