Ani ORP "Orzeł", ani inne polskie okręty podwodne nie odniosły w toku kampanii wrześniowej 1939 r. sukcesu bojowego w bezpośredniej akcji przeciw okrętom i jednostkom handlowym przeciwnika (tylko ich akcje minowe przyniosły pewien skutek). Stało się tak, mimo usilnych prób polskich załóg, które napotykały przynajmniej kilka razy także i statki handlowe, ale ich nie zaatakowały. Dowódcom polskich okrętów podwodnych, poza bardzo niekorzystną specyfiką płytkiego i przejrzystego akwenu Bałtyku, na którym przyszło im działać, najbardziej krępowało bojową inicjatywę... międzynarodowe prawo morskie, które w toku wojny pozwalało atakować bez uprzedzenia tylko uzbrojone albo konwojowane jednostki handlowe, a nieuzbrojone mogli zatapiać tylko po uprzedzeniu załogi, zejściu jej do szalup, co zmuszało okręt podwodny do wynurzenia i zdradzenia swej pozycji. Ponieważ Zatoka Gdańska i nawet dalsze akweny Bałtyku były na okrągło patrolowane przez bardzo liczne szybkie i małe okręty Niemców, a przede wszystkim przez liczne samoloty, taki atak był - przez swoje ryzyko -praktycznie niemożliwy w tamtych warunkach.
Trzeba przyznać, że polscy dowódcy, mimo faktu, że wiedzieli o łamaniu praw międzynarodowych przez Niemców (np. niemieckie samoloty bestialsko ostrzeliwały rozbitków zatopionego w Zatoce 3 IX 1939 r. statku "Gdynia" jeszcze długo po jego zatopieniu), sami oparli się takiej pokusie i zachowywali bez zarzutu. Kapitanowie niemieckich U-bootów rozpoczęli wojnę od bezprawnego zatopienia pasażerskiego statku "Athenia", a część z nich bez żadnych ceregieli atakowała od początku spod wody...
Kmdr Kłoczkowski także miał okazję w ciągu pierwszego tygodnia wojny zaatakować niemiecki statek (załoga twierdziła, że nosił nazwę "Bremen"), ale do dziś nie wiadomo, czy naprawdę troszczył się o bezpieczeństwo załogi, czy też był niechętny jakimkolwiek akcjom ofensywnym. Na pewno atak wymagał olbrzymiego ryzyka, a załoga była gotowa je podjąć, co widać z pisemnej opinii, jaką swemu dowódcy wystawili potem oficerowie "Orła".
Druga okazja - i naprawdę jedyna legalna, nadarzyła się, gdy po ucieczce z Tallina "Orzeł" napotkał koło wyspy Oland uzbrojony niemiecki statek. W jego zatopieniu przeszkodził mu pech - wejście na mieliznę, na której został jeszcze dodatkowo niecelnie zbombardowany przez samolot. Ten przykład wyraźnie pokazuje, że zadawanie strat wrogowi na Bałtyku było maksymalnie utrudnione. Konwojów Niemcy we wrześniu i październiku 1939 r. na Bałtyku organizować nie musieli, bo przed wybuchem wojny przetransportowali do Prus cały potrzebny sprzęt wojenny i wojsko. Z tych samych powodów także dowódcy naszych podwodnych stawiaczy min musieli poniechać kilku ataków na przeważnie nieuzbrojone wtedy statki niemieckie.
TADEUSZ KASPERSKI
W artykule o obu dowódcach "Orła" jest podane, że "Orzeł" napotkał na Bałtyku niemiecki tankowiec dokładnie 12 września i w nowym sektorze, gdzie intensywność lotnictwa przeciwnika była mniejsza. Atak nawodny, choć niósł za sobą ryzyko (bez którego na wojnie sukcesów nie ma), to jednak miał większe szanse niż w Zatoce Gdańskiej, bo nawet natychmiastowy alarm załogi statku mógł nie przynieść mu pomocy i zdecydowany dowódca zdążyłby go zatopić. Stwierdzenie Kłoczkowskiego, że statku nie zaatakuje, bo nie ma on ładunku, było absurdalne - jednostki wroga idące "pod balastem" też można było i należało zatapiać. Nie służyłby on później Niemcom, a tak popłynął nietknięty dalej.
Tak , ale w tym przypadku należy pamiętać , że był to tankowiec. Pusty tanker jest wybitnie trudny do zatopienia, bo jet pełny szczelnych pustych zbiorników i unosi się jak korek
To nawet te 4 czy 6 torped stanowiło by chyba mniejszą wartość niż tankowiec, zresztą nie wiadomo czy na 100% ten tankowiec płynął pod balastem. W takim wypadku Ein torpedo(odpowiednio wycelowana)i był by mały SHOW.
Ale należy się też zastanowić nad tym planem "WOREK"-moim zdaniem decyzja o przestrzeganiu konwencjj morskich nie była taka zła- przecież z pewnością niemiecka propaganda nie darowała by takiego praypadku. Zresztą wszyscy wiedzą jak zachowywał się Wehrmacht po wkroczeniu na ziemie Polski. Być może to właśnie ten powszechnie opluwany plan "Worek",który nie przyniósł zbytnich sukcesów uratował więcej ludzi na ziemiach zajętych przez niemców.
Przeciwnika w trakcie wojny nie można oszczędzać (chyba, że się podda), pamietając o tym, że martwy lub zatopiony - sam już nikomu nie zaszkodzi. Niemcy i tak politykę represji na naszym narodzie mieli zaplanowaną z góry i znaleźliby na to niejeden kłamliwy pretekst (jak Gliwice), gdyby nie było faktycznych. Dobrze, że nasi kapitanowie byli ludźmi z zasadami, bo w razie złamania na Bałtyku przez któregoś konwencji o wojnie na morzu Niemcy mogliby wymusić na Szwedach oddanie polskich załóg trzech okrętów podwodnych i ich kapitanów z internowania, a wówczas czekałaby ich tylko szubienica.
Na tankowiec nawet pusty po ewakuacji załogi był szybszy sposób na zatopienie - salwa kilku torped jednocześnie z bliska w różne miejsca, a zwłaszcza pod komin - po takim trafieniu tankowce często były stracone, nawet jeśli tonęły powoli.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby napisać komentarz.
Oceny
Ocena zawartości jest dostępna tylko dla zarejestrowanych użytkowników. Proszę Zaloguj lub Zarejestruj się by zagłosować.
w 12 February 2009 22:12
w 14 February 2009 16:16
w 15 February 2009 12:44
w 16 February 2009 20:58